Po częściowym uleczeniu otarć na pachwinach (sławne spodenki), udałem się w miniony weekend na kolejną wycieczkę biegową. Wybrałem Żuławy jako teren do zwiększenia ilości kilometrów tak potrzebnych moim nogom przed startem w Kaszubskiej Poniewierce. Trasa miała przebiegać z Jantaru poprzez Stegienkę, Głobicę, Chorążówkę, Junoszyno i zakończyć się ponownie w Jantarze. Trasa płaska i w zasadzie nudna, ale za to teoretycznie spokojna i ciacha. Jak się później okazało miałem kilka atrakcji, a jedna z nich była naprawdę wyjątkowa.
Początkowa nawierzchnia była typową drogą asfaltową. W końcowej części Stegienki pojawiły się znaki informujące o remoncie drogi łącznie z zakazem ruchu. Tutaj szosa zaczęła przeobrażać się w żwirową drogę . Po dotarciu do Głobicy zmieniła się w błotnistą drogę, która przypominała leśny dukt po opadach deszczu. Różnica polegała tylko na tym, że nie było lasu, a wokół były domy.
W pewnym momencie pojawiły się ostrzeżenia o głębokich wykopach. W poprzek drogi znajdował się faktycznie sporej wielkości dół. Początkowo nie wiedziałem co dalej robić i jak przedostać się na drugą stronę. W około były tylko rowy z wodą. Jednak po krótkich oględzinach zauważyłem wydeptany wał w poprzek rowu, który prawdopodobnie był użytkowany przez okolicznych mieszkańców.
Chwilę później zostałem zatrzymany przez turystów którzy chcieli dostać się do Stegny. Byli bardzo zdziwieni że nie przejadą wspomniana drogą. Poradziłem im żeby kierowali się w tym samym kierunku w którym ja się poruszam, ale nie zauważyłem odpowiednie reakcji.
Kiedy dotarłem do Chorążówki podłoże zmieniało się jak w kalejdoskopie. Raz były to płyty betonowe, później żużel, piasek, asfalt. a potem znów beton. Za to widoki były przednie. Mijałem po lewej stronie rzekę Szkarpawę. Naprawdę piękne miejsce z odpowiednim zapleczem dla kajakarzy w postaci pomostów i miejsc biwakowych.
Lekki wiaterek i świecące słońce powodowało że powoli odcinałem się od świata zewnętrznego. Mijając jedno z gospodarstw, w pewnej chwili zauważyłem dziwne poruszenie w trawie. W tym momencie poziom adrenaliny podskoczył gwałtownie. Przez środek drogi z dużą prędkością przepełzał wąż! Ledwo udało mi się zmienić kierunek biegu żeby na niego nie wpaść. Był to zaskroniec (poznałem po braku zygzaków na grzebiecie i żółtych plamach za oczami). Spory okaz, bo jak na moje oko o długości około 1,5 metra. Nie zdawałem sobie sprawy że potrafi się tak szybko poruszać. Natychmiast zniknął w zaroślach i skierował się w stronę rzeki. Od tego momentu bacznie obserwowałem drogę. Na szczęście spotkałem tylko kilka bocianów i kilkadziesiąt krów. Węży więcej nie było.
Następnie dotarłem drugi raz do Stegienki, przeciąłem wieś i skierowałem się w kierunku Stegny. Po jakimś czasie dotarłem do Junoszyna. Tam dostałem się do głównej drogi, która prowadziła do Jantaru. Biegłem wzdłuż linii kolejki wąskotorowej, która jest sporą atrakcją mierzei. Zresztą akurat przejeżdżał skład - ludzie machali do mnie jakby zobaczyli kosmitę. Cóż, tez machałem - nogami.
Trasa która bezpośrednio prowadziła do Jantaru, to o tej porze roku istna autostrada. Samochód za samochodem i do tego autokary. Masa turystów, którzy jadą nad morze. Czułem się jak żaba która chce przekroczyć jezdnię. Kilka razy prawie zostałem trafiony bocznym lusterkiem. Bieg po poboczu to pewne ryzyko, ale nie miałem wyjścia. W końcu udało się szczęśliwie dotrzeć do miejsca docelowego.
Dystans wyniósł lekko ponad dwadzieścia kilometrów. Od samego początku starałem się biec wolno. Co dwa kilometry przejście do marszu i uzupełnienie płynów. Po dziesięciu kilometrach aplikacja żelu energetycznego. Taki typowy trening pod ultramaraton, tyle że krótki i w towarzystwie węża :)
Komentarze
Prześlij komentarz