Przejdź do głównej zawartości

55 Bieg Westerplatte

W zasadzie nie miałem wielkich oczekiwań odnośnie tego biegu. Plan był taki żeby dobiec do mety w miarę równym tempie. Tyle i aż tyle. Nie przygotowywałem się pod ten bieg w żaden szczególny sposób. Wręcz przeciwnie - robiłem wszystko odwrotnie niż powinno się robić w trakcie przygotowań do dystansu 10 kilometrów. No i wyszło jak wyszło...


Najciekawsze jest to że na starcie nie czułem prawie żadnych emocji. Pierwszy raz od kilku lat. Myślami byłem chyba na leśnych trasach Kaszubskiej Poniewierki. Na chwilę poczułem ciarki na plecach kiedy z głośników zabrzmiał utwór Thunderstrack zespołu AC/DC. I w zasadzie to było na tyle.

Start odbywał się falami. Dla mnie to nowość na tym biegu. W trzech ostatnich edycjach nie było czegoś takiego. Start mojej strefy czasowej i ruszyłem do przodu.
Pierwszy kilometr to oczywiście walka o kawałek asfaltu. Było dosyć gęsto na trasie. Później się trochę rozluźniło. Tempo zaczęło wzrastać. Rozpędzałem się. Biegło się naprawdę dobrze. Bardzo bym się cieszył gdyby było tak cały czas. Trzeci kilometr okazał się przełomowy. Okolice węzła Ku Ujściu - tuż przed rondem. Ostry ból w prawej łydce i po zabawie. Nie wiem czy skurcz czy też coś innego. Noga poniżej kolana zesztywniała. 


Zostało około 7 kilometrów do mety. Trzeba było biec dalej. Przeniosłem obciążenie na lewą nogę i parłem dalej - w zasadzie próbowałem. Kolejne kilometry mijały wraz z mijaniem kolejnych punktów na mapie Gdańska. Warto podkreślić że tegoroczna trasa została ponownie zmieniona w stosunku do poprzednich edycji. Jest bardziej urozmaicona. Start i meta nie są już w tym samym miejscu. Zaczynamy na Westerplatte, a kończymy przy ECS. Symbolicznie od wojny do wolności.

Pierwsze 5 kilometrów zamknąłem czasem 26:35. Czyli w miarę sensownie jak na zaistniałą sytuację i okoliczności. Ale zdawałem sobie sprawę że dalej będzie już tylko gorzej. Druga "piątka" zaczęła się krótkim podbiegiem i trasą prowadzącą przez Przeróbkę. Czyli asfalt, kostka brukowa i tory. Potem most siennicki i skręt w Angielską Groblę. Trochę dziur w asfalcie i zapadniętych studzienek. Następnie Ołowianka, kładka nad Motławą. Organizatorzy zadbali o zniwelowanie niedogodności w postaci schodów i mieliśmy namiastkę Runmageddonu. Na schodach została położona płyta z kilkoma wypustkami aby łatwiej było wbiec i się nie pośliznąć. To był mój najwolniejszy kilometr (dziewiąty), noga już nie bolała - w sumie jej nie czułem, tak była odrętwiała.


Potem kilka zakrętów, muzeum II Wojny Światowej i prosta do mety. Ostatni kilometr dzięki własnej ekipie kibiców przebyłem w tempie drugiego kilometra. Adrenalina i endorfiny robią swoje. Ostatnia "piątka" to tempo 27:15. Czyli zwolniłem. Średnie tempo to 5:23, bieg zamknąłem czasem nieoficjalnym 54:01 (wg. moich wyliczeń 53:45). Dwie minuty wolniej niż rok temu. Nie ma się z czego cieszyć. Choć z drugiej strony zdawałem sobie sprawę że szału nie będzie. Jednak po cichu liczyłem chociaż na te 52 minuty. Nie pozostaje nic innego jak zapomnieć o tym i brać się za dalsze treningi na leśnych ścieżkach oraz naprawić łydkę. W najbliższą sobotę zostanę z tego rozliczony.


Odnośnie organizacji biegu to mam dwie uwagi. Transport z ECS na Westerplatte odbywał się miejskimi autobusami. Kierowca nie uruchomił żadnej wentylacji. Po chwili robiło się naprawdę duszno, szyby parowały i człowiek się pocił. Przez 15 minut drogi. Zauważyłem że nie był to odosobniony przypadek. Druga uwaga odnosi się do odbioru medali. Odbywało się spory kawałek za metą. Tłok był jednak tak wielki, że o mało nie przeoczyłem tego punktu. Moim zdaniem medale należało rozdawać zaraz po przekroczeniu linii mety. Pozostałą elementy organizacyjne uważam za pozytywne. Tylko ja jakoś nie poczułem tym razem atmosfery tego biegu...


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Garmin Vivoactive 3 - szczera recenzja.

Mój pierwszy zegarek biegowy pochodził od firmy Garmin. Był to prosty Forerunner 10. Miał jednak kolosalną przewagę nad wbudowaną aplikacją w telefonie. Umożliwiał na bieżąco kontrolowanie tempa i dystansu biegu wprost z nadgarstka.  Do dnia dzisiejszego użytkowałem kilka różnych zegarków, aż pojawił się Garmin Vivoactive 3. Wiem że jest już wersja z numerem 4, ale czasem nie warto przepłacać. 

Kamizelka Evadict + kołczan na kije czyli zestaw obowiązkowy - recenzja.

Długo czekałem, aż taki zestaw pojawi się w Decathlonie. Do tego w tak atrakcyjnej cenie. Aby nie trzymać w napięciu podaję ceny już teraz: kamizelka biegowa - 99,00 zł kołczan na kije - 49,00 zł Jak łatwo zauważyć cennik firmy na literę "S" stratuje z o wiele wyższego poziomu. Można w tym momencie pomyśleć, że konkurencyjne rozwiązanie jest w takim razie lepsze pod względem wykonania czy też funkcjonalności. W końcu wyższa cena bierze się z jakiegoś powodu. Jak jest w rzeczywistości? Już spieszę z wyjaśnieniami.

Nike Downshifter 7 - piekielne buty - recenzja.

Raptem około dwieście kilometrów przebiegnięte w tych butach i chyba mogę już coś napisać o tym modelu. Zwłaszcza że jest o czym pisać w kwestii właściwości termicznych, ale o tym na końcu niniejszego wpisu.