Przejdź do głównej zawartości

Połowa Kaszubskiej Poniewierki

Kilka miesięcy przygotowań pod względem fizycznym oraz mentalnym i pojawiłem się  w końcu na starcie Ultramaratonu Kaszubska Poniewierka u podnóża Łysej Góry w Sopocie (w zasadzie zostałem tam dowieziony - jeszcze raz dzięki Andrzej). 


Było kilkanaście minut po godzinie pierwszej w nocy. Oddałem worki z przepakiem i depozytem. Potem kontrola żeli i batonów oraz obowiązkowego ekwipunku. Następnie odprawa przed biegiem i oczekiwanie na start który miał odbyć się punktualnie o godzinie drugiej. W tym miejscu przypomnę że bieg odbywał się na dystansie 100 kilometrów, suma podbiegów to 2300 metrów, suma zbiegów to z kolei 2200 metrów, natomiast limit czasu to 16 godzin. Tak to wyglądało w teorii. Suche liczby, które tak naprawdę niewiele mówiły o tym co mnie miało czekać w ciągu najbliższych godzin.  
W pewnym momencie zaczęło się odliczanie, potem start i ruszyliśmy w stronę ciemności...

przed startem
górnik

Podejście pod Łysą Gorę jest w miarę łagodne, więc była to świetna rozgrzewka. Trzymałem się raczej z tyłu stawki. Wiedziałem że nie mogę rozpocząć za mocno, gdyż później za to zapłacę. Ponadto pierwszy odcinek o długości 28 kilometrów prowadził przez Trójmiejski Park Krajobrazowy, który charakteryzował się największą ilością ostrych podbiegów i zbiegów. Dodatkową problemem była noc i potrzeba orientacji w terenie poprzez kontrolowanie oznaczeń trasy. Kiedy poruszałem się w grupie to trudno było się zgubić. Zdawałem sobie jednak sprawę że taki stan rzeczy nie będzie trwał wiecznie. 
Już pierwsze podbiegi były ciężkie. Duża ilość błota nie ułatwiała zadania. To co traciłem przy podejściach, odzyskiwałem na zbiegach. Wiedziałem że moje mięśnie ud zaprotestują najszybciej dopiero na drugi dzień. Tego byłem pewien i wykorzystywałem to poprzez wyprzedzanie innych. Po kilkunastu  minutach biegu przyzwyczaiłem się do światła czołówki i panujących wokoło ciemności. Kilometry mijały i parłem do przodu. Minąłem ulicę Spacerową, Dolinę Czystej Wody oraz Drogę Marnych Mostów. Pierwsze dziesięć kilometrów i mój czas był zgodny z założeniami. Ale w tym momencie stało się to czego najbardziej się obawiałem. Powtórka z Biegu Westerplatte. Prawa łydka zaczęła odmawiać współpracy. Pomyślałem że może przejdzie, w końcu jeszcze 90 kilometrów i sporo czasu na naprawę. Zacząłem przenosić obciążenie na lewą nogę. W jakiś sposób to działało. Jednak na podbiegach prawa noga odjeżdżała i trudno było się wspinać. Marzyłem o kijkach. Zbiegi na jednej nodze też nie były łatwe. Najlepiej wychodziły płaskie odcinki. Wtedy jedynie odczuwałem tępy ból. Mocno zwolniłem. Pierwsza "dycha" zamknęła się w czasie 1:24, z kolei druga to już 1:39. Teraz to mnie wyprzedzali. Noga bolała coraz mocniej. Punktem zwrotnym była wywrotka. Zbieg w małym wąwozie. Oparłem dosłownie na chwilę ciężar ciała na prawej nodze i zaliczyłem popularną "glebę". Ucierpiało kolano i bark. Plecy uchroniła kamizelka. Zdałem sobie sprawę, że sytuacja jest jednak poważna i na pierwszym punkcie kontrolnym kończę bieg. 
Zaczęło świtać i pojawiły się pierwsze oznaki cywilizacji. Minąłem Decathlon na ulicy Szczęśliwej i pobiegłem w stronę jeziora Jasień. Później kładka nad obwodnicą i PK1 Wróblówka. 

w okolicach PK1

prawie na PK1

Pierwsze pytanie obsługi to co nalać do bidonów. Ja na to że w zasadzie to chyba nic bo kończę w tym momencie, a ponadto nie czuję już prawej nogi. Oni z kolei na to że może jednak spróbuję pobiec dalej, że może sytuacja się poprawi. Miałem jakiś kwadrans do zamknięcia punktu. Szybka decyzja i napełniłem bidony, zjadłem kilka drożdżówek i ruszyłem dalej. Na następnym punkcie mieli na mnie czekać kibice. Stwierdziłem że głupio umawiać się na spotkanie, a samemu się nie pojawić. 

Na szczęście było już w miarę płasko, czyli dla mnie najmniej boleśnie. Oczywiście były podbiegi i zbiegi, ale nie w takiej skali jak w TPK. Na 33 kilometrze mijałem jezioro Otomińskie. Widoki jakie tam zastałem podniosły mnie trochę na duchu. Wschodzące słońce i lekka mgiełka nad powierzchnią jeziora. Naprawdę pięknie to wyglądało. Ja niestety tak dobrze nie wyglądałem. Mój bieg już w zasadzie był tylko po części biegiem. Przechodziłem do marszu nawet na płaskim, jednak kiedy tylko miałem taką możliwość to biegłem - z grymasem bólu na twarzy. Najgorsze jednak było to co zastałem od 39 kilometra. Trasa wiodła wzdłuż rzeki Raduni. Wiedziałem że ten odcinek będzie typowo techniczny. Jednak nie spodziewałem się że aż tak techniczny. Wąska ścieżka prowadząca po skarpie o dużym nachyleniu. Pełno krzaków, powalone drzewa. Jeden zły ruch i wpadam do rzeki. Nie było możliwości biec, mogłem tylko się mozolnie przedzierać przez te "zasieki". W tym terenie raz zgubiłem trasę. Ktoś zerwał taśmy na odcinku około czterystu metrów. Jednak track wgrany do telefonu pomógł wrócić na ścieżkę.

nawet nie wiem gdzie dokładnie jestem

W końcu dotarłem do Łapina Kartuskiego, minąłem jezioro Łapińskie (w sumie to brodziłem w błocie i wodzie) i ponownie wbiegłem do lasu. Tam jednak droga okazała się jednym wielkim bagnem. Nie było łatwo, ale już się tym specjalnie nie przejmowałem. Na tym etapie wiedziałem już że na pewno rezygnuję. Dodatkowo spotkałem innego zawodnika, który stał się kompanem w moje niedoli (pozdrawiam). Również postanowił zrezygnować. W takim towarzystwie dotarłem do Skrzeszewa, gdzie mieścił się PK2. Kibice czekali i miałem naprawdę świetne przywitanie oraz doping. Limit czasu był już przekroczony. Jednak z uwagi na to że spora ilość innych zawodników również nie mieściła się w czasie, miałem możliwość kontynuowania biegu. Oczywiście podziękowałem. Był to 51 kilometr trasy i ponad osiem godzin "biegu". 

ostatnie metry przed PK2

z nimi byłem umówiony

Resumując, uważam że Kaszubska Poniewierka to świetnie zorganizowana impreza. Nie ma się do czego przyczepić. Wrażenia są niesamowite i polecam każdemu spróbować. Naprawdę warto się trochę sponiewierać. Na odcinku 51 kilometrów który zaliczyłem, musiałem się zmierzyć z przewyższeniami o wartości 1744 metrów oraz zbiegami o długości 1620 metrów. Na Trójmiejskim Ultra Tracku przewyższenia wynosiły 1500 metrów na dystansie 65 kilometrów. Ultramaraton Kaszubska Poniewierka jest biegiem naprawdę trudny, ale dającym sporo satysfakcji. Tutaj pozwolę sobie zacytować Dziennik Bałtycki: "Kaszubska Poniewierka 2017 jest gorsza niż Bieg Rzeźnika - tak ocenił trasę jeden z uczestników. "



Jednak dla mnie wnioski jakie płyną z tego biegu są oczywiste. Jestem za ciężki. To główny powód mojej kontuzji. Czeka mnie teraz poważna redukcja masy. Inaczej nie widzę możliwości powtórki. Żałuję że nie udało się ukończyć. To mój pierwszy bieg z dopiskiem DNF na liście wyników. W sumie takich skrótów było osiemnaście. Ultramaraton ukończyło 112 osób. Szkoda tylko że nie 113...



  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Garmin Vivoactive 3 - szczera recenzja.

Mój pierwszy zegarek biegowy pochodził od firmy Garmin. Był to prosty Forerunner 10. Miał jednak kolosalną przewagę nad wbudowaną aplikacją w telefonie. Umożliwiał na bieżąco kontrolowanie tempa i dystansu biegu wprost z nadgarstka.  Do dnia dzisiejszego użytkowałem kilka różnych zegarków, aż pojawił się Garmin Vivoactive 3. Wiem że jest już wersja z numerem 4, ale czasem nie warto przepłacać. 

Kamizelka Evadict + kołczan na kije czyli zestaw obowiązkowy - recenzja.

Długo czekałem, aż taki zestaw pojawi się w Decathlonie. Do tego w tak atrakcyjnej cenie. Aby nie trzymać w napięciu podaję ceny już teraz: kamizelka biegowa - 99,00 zł kołczan na kije - 49,00 zł Jak łatwo zauważyć cennik firmy na literę "S" stratuje z o wiele wyższego poziomu. Można w tym momencie pomyśleć, że konkurencyjne rozwiązanie jest w takim razie lepsze pod względem wykonania czy też funkcjonalności. W końcu wyższa cena bierze się z jakiegoś powodu. Jak jest w rzeczywistości? Już spieszę z wyjaśnieniami.

Nike Downshifter 7 - piekielne buty - recenzja.

Raptem około dwieście kilometrów przebiegnięte w tych butach i chyba mogę już coś napisać o tym modelu. Zwłaszcza że jest o czym pisać w kwestii właściwości termicznych, ale o tym na końcu niniejszego wpisu.