Bardzo dobre pytanie. Ostatnio bardzo trudno jest mi się zmusić do podjęcia treningów. Dwa w tygodniu to aktualnie moje maksimum. Cały czas kontynuuję dietę redukcyjną. Czasami się złamię i coś tam podjadam. Potem mam kaca moralnego. Czuję spadek sił i chęci do biegania. Najlepszy przykład to ten tydzień. W piątek miałem pobiegać. Trochę wiało i to już był dobry powód żeby trening przenieść na sobotę. Z kolei w sobotę rano czułem skutki dnia poprzedniego. Dopiero w niedzielę pojawiłem się na Żuławach i to odwróciło trend. Przynajmniej na chwilę.
Pogoda była ładna. Słońce co chwilę przebijało się przez chmury. Trochę wiało, ale taki urok jesieni. Ostatnio biegam (jeśli już biegam) w oparciu o tętno. Zazwyczaj miałem wysokie tętno w trakcie biegu w stosunku do spoczynkowego. Jednak od kiedy jestem na diecie zachodzą pewne zmiany. Z treningu na trening tętno jest niższe. Podobnie jest z spoczynkowym. Kilka dni temu zanotowałem swój rekord - 40 uderzeń na minutę. Czyżby dieta tak działała?
Sam bieg to nic specjalnego. Tempo słabiutkie. Natomiast średnie tętno wyniosło 140 uderzeń na minutę. Jak na moje warunki to jest progres a w zasadzie spadek tętna. Specjalnie się nie zmęczyłem. Mogłem biec dalej, ale stwierdziłem że 12 kilometrów na tą chwilę wystarczy.
Cały czas się zastanawiam jak znaleźć równowagę pomiędzy dietą a treningami. Mam wrażenie że jestem na rozstaju dróg i nie wiem w którą stronę skręcić. Która z obranych ścieżek przyniesie sukces lub porażkę? Być może żaden kierunek nie jest prawidłowy. A może jest trzecia droga? Tego jeszcze do końca nie wiem, ale się przekonam w ciągu najbliższych tygodni. Czas pokaże czy obrałem dobry kierunek i co z tego wyszło. Tutaj pozwolę sobie zacytować utwór wykonywany przez Przemysława Gintrowskiego w serialu Zmiennicy: "...coś być musi, coś być musi, do cholery, za zakrętem."
Komentarze
Prześlij komentarz