To już miesiąc stosowania diety redukcyjnej. Jesteśmy z dietą takim małżeństwem na dobre i na złe. Ale to ona rządzi w tym związku. Nie wybacza błędów z mojej strony. Ja z kolei nie mam prawie nic do powiedzenia. Jak każde młode małżeństwo ciągle się kłócimy. Staram się szukać kompromisów i drogi porozumienia, ale w ostateczności pozostaję na straconej pozycji. Albo się dostosuję w 100%, albo dojdzie do separacji lub rozwodu. Choć na szczęście nie jest tak do końca.
W takiej sytuacji większość facetów kończy taką przygodę. Traktuje to jako przelotną znajomość. W końcu są niezależni i nie dadzą sobą manipulować oraz rządzić. Jednak ja pozornie podporządkowałem się i grzecznie wykonuję wydawane polecenia z uśmiechem na twarzy (czasem kłamanym). Kluczem jest jednak słowo "pozornie". Zdaję sobie sprawę że mogę z tego związku wynieść o wiele więcej niż sam wniosę. To bardzo pokrętne, ale taka jest prawda.
Czasem brak mi dyscypliny. To tak jakbym wyszedł po kryjomu z kumplami do pubu na piwo. Jeżeli dochodzi do tego sporadycznie to ona tego nie widzi, a ja mogę trochę odetchnąć. Potem wracam do założonych wcześniej priorytetów i wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wyznacznikiem tego status quo jest waga elektroniczna. Obnaża wszelkie próby negowania aktualnej sytuacji. Jednak i to urządzenie ma pewien margines błędu. W końcu mięśnie ważą więcej niż tłuszcz. Oboje na tym korzystamy. Kompletne i bezwarunkowe podporządkowanie zawsze kończy się buntem.
Dalej trwam w tym związku. Są oczywiście momenty kiedy chcę zerwać łączące nas więzy, które zostały utrwalone przez te trzydzieści dni. Wiem że może dochodzić do ostrych kłótni i wymian zdań. Jednak obietnica sukcesu i to co już udało się osiągnąć dobrze rokuje na przyszłość. W końcu brakuje już tylko siedem kilogramów...
Komentarze
Prześlij komentarz