Przejdź do głównej zawartości

Pierwsza świeczka na torcie.

Dokładnie rok temu popełniłem pierwszy wpis na blogu. Sporo przez ten czas się działo. Skłania to do stworzenia krótkiego i zwięzłego podsumowania oraz wyciągnięcia wniosków na przyszłość.


Kiedy zaczynałem pisać byłem świeżo po ukończeniu półmaratonu w Gdańsku. Złamałem wtedy dwie godziny, a dokładnie "urwałem" prawie dwadzieścia minut z poprzedniego półmaratonu. Postęp był całkiem znośny, miałem za sobą już dwa lata biegania. Nadzieje na dalszy progres były spore, postanowiłem więc podzielić się ze światem własnymi doświadczeniami i poradami. 

Potem różnie bywało. Były wzloty i upadki. Jako że miałem za sobą jakieś doświadczenie biegowe, to nie zapisywałem się na każdy możliwy bieg. Starałem się szukać jakości a nie ilości. W pewnym momencie pojawiło się ultra. Było to coś co okazała się chyba strzałem w dziesiątkę. W lutym ukończyłem pierwszy bieg tego typu. To był mój Mount Everest. Wtedy zdałem sobie sprawę, że można czerpać radość i satysfakcję z biegania nie tylko poprzez nowe rekordy czasowe. Oczywiście gdzieś z tyłu głowy miałem poczucie braku nowych życiówek. Pojawiały się myśli żeby raz na jakiś czas zapisać się na jakiś maraton lub półmaraton i sprawdzić jak wyglądają moje aktualne możliwości na takim dystansie. Potem spokojnie powrócić na leśne ścieżki i zanurzyć się w samotności długodystansowca.

Na szczęście (chyba) oddalałem od siebie takie pomysły. Nowy cel jaki się pojawił na horyzoncie to przebiegnięcie 100 kilometrów we wrześniu tego roku. Nie wiem czy za szybko się zdecydowałem na ten dystans (kontuzja spowodowana obżarstwem i zbyt dużymi obciążeniami), ale była to moja pierwsza biegowa porażka. Bardzo dotkliwa porażka. Natychmiast po biegu chciałem się zapisać na listopadowy półmaraton w Gdańsku i osiągnąć nowy PB. Chciałem sobie coś szybko udowodnić. Powstrzymałem się w ostatniej chwili. Nie na tym to wszystko polega. Uspokoiłem się i wróciłem do punktu wyjścia. Nowa dieta i mozolne odbudowywanie formy oraz możliwości biegowych. 

Ponownie cieszę się bieganiem. Tempo rośnie, tętno spada, waga też idzie w dół (choć nie tak szybko - brak mi jednak dyscypliny). Biega mi się lżej i przyjemniej. Jestem już zapisany na ultra w lutym przyszłego roku. Oczywiście odzywa się moja druga natura i jest plan żeby "urwać" na biegu kilka, a może kilkanaście minut...


PS Jest to dokładnie 50 wpis na tym blogu.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Garmin Vivoactive 3 - szczera recenzja.

Mój pierwszy zegarek biegowy pochodził od firmy Garmin. Był to prosty Forerunner 10. Miał jednak kolosalną przewagę nad wbudowaną aplikacją w telefonie. Umożliwiał na bieżąco kontrolowanie tempa i dystansu biegu wprost z nadgarstka.  Do dnia dzisiejszego użytkowałem kilka różnych zegarków, aż pojawił się Garmin Vivoactive 3. Wiem że jest już wersja z numerem 4, ale czasem nie warto przepłacać. 

Kamizelka Evadict + kołczan na kije czyli zestaw obowiązkowy - recenzja.

Długo czekałem, aż taki zestaw pojawi się w Decathlonie. Do tego w tak atrakcyjnej cenie. Aby nie trzymać w napięciu podaję ceny już teraz: kamizelka biegowa - 99,00 zł kołczan na kije - 49,00 zł Jak łatwo zauważyć cennik firmy na literę "S" stratuje z o wiele wyższego poziomu. Można w tym momencie pomyśleć, że konkurencyjne rozwiązanie jest w takim razie lepsze pod względem wykonania czy też funkcjonalności. W końcu wyższa cena bierze się z jakiegoś powodu. Jak jest w rzeczywistości? Już spieszę z wyjaśnieniami.

Nike Downshifter 7 - piekielne buty - recenzja.

Raptem około dwieście kilometrów przebiegnięte w tych butach i chyba mogę już coś napisać o tym modelu. Zwłaszcza że jest o czym pisać w kwestii właściwości termicznych, ale o tym na końcu niniejszego wpisu.