Od pięciu dni nie biegałem. Wichury, deszcz, ponowny ból rozcięgna podeszwowego i coś jeszcze z oskrzelami (kaszel). To są główne powody mojej abstynencji. Czuję się jak ćpun, którego zżera od środka coś czego nie potrafi uchwycić swoją ułomną świadomością.
Uczucie braku ruchu jest nie do opisania. Łatwiej jest to chyba wykrzyczeć w pustym lesie niż silić się na słowa żalu. Tak, mam do siebie żal. Poczucie winy, niespełnienia i rezygnacji przeżera mnie na wskroś. Każdy dzień przynosi nowe symptomy choroby zwanej efektem odstawienia. Szukam dilera który da mi możliwość zaaplikowania odpowiedniej dawki narkotyku. Póki co nie ma takiej możliwości z różnych względów. Jestem wściekły i rzucam się jak dziki zwierz w klatce. Niemoc ogarnia umysł i powoduje dalsze staczanie się w ciemną otchłań bezruchu.
Z upragnieniem czekam dnia kiedy założę buty biegowe i zacznę się w końcu szprycować endorfinami. To będzie moment odrodzenia. Przynajmniej w jakimś stopniu wrócę do równowagi umysłowej i fizycznej. Jednak w jakim stopniu to się stanie - pozostaje jedną wielką niewiadomą.
Za nieco ponad dwa tygodnie odbędzie się TUT. Ja niestety w tej chwili stoję w rozkroku na dwóch drewnianych belkach na środku jeziora. Pozostaje mi tylko nadzieja i determinacja że nie wpadnę do przeraźliwie zimnej wody o nazwie porażka.
Komentarze
Prześlij komentarz