Tak jak pisałem ostatnio, tak też teraz staram się robić. Deficyt kaloryczny próbuję utrzymywać na stałym poziomie, ale zmieniam zawartość składników diety. Jak zwykle nie jest łatwo i przyjemnie. Jednak cel uświęca środki również w tym przypadku.
Wartość spożywanych dziennie kalorii (właściwie kilokalorii) nadal staram się utrzymywać na poziomie liczby 1500. Staram się to dobre słowo. Zazwyczaj przekraczam, ale zdarzają się dni w tygodniu kiedy jestem na minusie lub trafiam dokładnie w założony cel. Oczywiście są to wartości orientacyjne. Trudno jest dokładnie wyliczyć ile tak naprawdę pochłaniam tych mitycznych kalorii. Powyżej można zobaczyć mój przykładowy obiad. Wbrew pozorom można się najeść taką potrawą. Jest łatwa i szybka do przygotowania. Zależnie od chęci i humoru składniki są różne. W tym wypadku to roszponka, kukurydza, oliwki, kapary, pomidory i odrobina oliwy. Wartość kaloryczna to około 150 - 180 kcal. Po spożyciu tego dania czuję się "pełny" przez jakieś dwie godziny. Potem zaczynają się schody. "Ssanie" w żołądku wchodzi na wyższy poziom.
Jednak w zanadrzu mam jeszcze kolację. W tym momencie najchętniej zjadłbym pizzę, ale to nie jest najlepszy pomysł. W zeszłym roku stosowałem podobną metodę. Skończyło się bardzo źle. Waga skoczyła mocno w górę. Teraz staram się nie dopuścić do takiej sytuacji. Oczywiście mam momenty słabości. Nie zawsze mój plan pokrywa się z rzeczywistością. Problemem jest tak naprawdę głowa a nie żołądek. To tam plączą się myśli związane z nieodpartą chęcią spożycia czegoś dodatkowego, co spowoduje poczucie sytości. Kluczem jest tu słowo "poczucie". Tak naprawdę wszystko rozgrywa się w umyśle. To jak z biegami ultra. Kiedy wydaję się że nie dam już rady, to wtedy właśnie zaczynam biec głową a nie nogami. Nie zawsze się to sprawdza, ale w większości przypadków ma to zastosowanie i przynosi wymierne efekty. Może jest to też spowodowane moimi doświadczeniami w tej materii. Zeszłoroczna porażka we wrześniowym biegu nauczyła mnie wiele i też dała wiele do myślenia. Cały czas o tym pamiętam i zdaję sobie sprawę że nie mogę i nie chcę popełnić tamtych błędów. Wiem też jak niewiele dzieli mnie od przepaści. Chwila zapomnienia i tracę wszystko co osiągnąłem. Warto więc się nie poddawać chwili i realizować przyjęty wcześniej plan.
Nie jestem też osobą która za wszelką cenę będzie starała się stracić jak najwięcej kilogramów. Pozwalam sobie na odstępstwa w różnej formie. Nikt nie jest idealny - ja już na pewno nie. Jednak cały czas próbuję trzymać się założonego celu. Dlatego też kolacja kończy się na jednej kanapce z tuńczykiem...
Komentarze
Prześlij komentarz