Zrobiło się ostatnio wyjątkowo ciepło, ceny paliw poszybowały w górę, a więc postanowiłem zmienić środek transportu. Wybór mógł być tylko jeden - rower. Zwłaszcza że dzięki pewnym okolicznością miałem taką możliwość. Ostatni raz używałem takiego sprzętu dobre pięć lub sześć lat temu. Nie dlatego że nie miałem na to ochoty, ale dlatego że znalazł się amator cudzego mienia i poprzedni rower zmienił właściciela.
Tak więc zacząłem ponownie jeździć na dwóch kółkach. Traktuję to jako środek transportu do i z pracy oraz oczywiście jako dodatkowy trening. Dziennie przejeżdżam ponad 15 kilometrów. Staram się nie oszczędzać pod względem wysiłku. Wyprzedzanie innych to teraz moja ulubiona konkurencja. Nie jest to łatwe zwłaszcza w centrum miasta, ale staram się jak mogę.
Wspomniane piętnaście kilometrów to suma porannego i popołudniowego rajdu do pracy i do domu. Dopiero poznaję jak wygląda taka trasa i jak zachowują się inni rowerzyści. Moje spostrzeżenia są każdego dnia inne i w ten sposób buduję swoje doświadczenie odnośnie poruszania się w miejskiej dżungli.
Poranek charakteryzuje się mniejszym natężeniem ruchu na ścieżkach rowerowych i ulicach (przynajmniej na tych bocznych). Można osiągnąć całkiem niezłą średnią prędkość. Jedyne spowolnienie to konieczność zatrzymywania się przy sygnalizatorach świetlnych. Swoje niestety trzeba odczekać. Poza tym można pędzić i utrzymywać w miarę stałe tempo. Gorzej wygląda to po popołudniu. Mam wrażenie że wszyscy kończą pracę o tej samej godzinie. W niektórych miejscach robi się naprawdę tłoczno i trzeba mocno uważać aby się z kimś nie zderzyć lub na kogoś nie wpaść.
Inną kwestią jest infrastruktura rowerowa w Gdańsku. Widać że ścieżek przybyło i jest po czym jeździć. Jednak brak ciągłości tych ścieżek powoduje że trzeba czasem mocno główkować jaką obrać trasę. Poruszanie się w ruchu ulicznym traktuję jako ostateczność. Wybieram drogi boczne. Te jednak często są w złym stanie technicznym lub toczą się na nich remonty.
Poza tym jest miło i przyjemnie. Można obserwować miasto z innej perspektywy i delektować się wiatrem we włosach (czy jakoś tak). Chociaż z tym miło i przyjemnie to chyba trochę przesadziłem.
Jazdę na rowerze traktuję jako formę treningu uzupełniającego. Na trasie mam w sumie dwa większe podjazdy. Jeden w miarę łagodny, ale długi. Z kolei drugi krótki, ale ze sporym nachyleniem. Mięśnie czworogłowe ud mają co robić. Po pierwszych dwóch dniach miałem wrażenie że uda spuchły do niespotykanych dotąd rozmiarów. Nadal odczuwam że zaczęły pracować mocniej i bardziej intensywnie niż przy bieganiu. Ponadto podjazdy oraz szybkie i płaskie odcinki powodują pracę tych mięśni na pułapie beztlenowym. Kiedy kończę jazdę na rowerze i chwilę później rozpoczynam trening biegowy, to czuję wręcz ból tych partii mięśniowych. Co ciekawe, łydki zupełnie nie odczuwają nowej formy treningu. Mogę stwierdzić że są wręcz niewzruszone tym, że dzieje się coś nowego.
Mam zamiar jeździć rowerem do końca lata. Nie wiem czy codziennie, gdyż to w dużej mierze zależy od warunków pogodowych. Nie jestem jeszcze takim maniakiem rowerowym żeby w deszczu czy też przy akompaniamencie strzelających piorunów pędzić po ulicach. Chociaż kto wie? Może jeszcze tak własnie będzie i stanę się rowerzystą z prawdziwego zdarzenia.
Komentarze
Prześlij komentarz