Przejdź do głównej zawartości

Ultramaraton Kaszubska Poniewierka - planowana strategia i inne pomysły.

Zostało niewiele czasu. Przygotowania idą bardzo opornie. W sumie to mam wrażenie, że jest prawie identycznie jak w zeszłym roku. Motywacja wzrasta wraz ze zbliżającym się terminem startu. Zaczynam drastycznie zwiększać kilometraż. Pilnuję wagi i staram się nie obżerać. Liczę na to, że nie pojawi się żadna kontuzja. Trochę paniki i strachu też się pojawia. Nie tak powinno to wszystko wyglądać. Z drugiej strony staram się przygotować mentalnie i psychicznie. W głowie ustalam strategię i już widzę pierwsze kilometry biegu. Wiem że fizycznie powinienem dać radę ukończyć tegoroczny ultaramaraton. W końcu zgubiłem prawie dziesięć kilogramów masy. Reszta to już tylko odpowiednie planowanie biegu. Wbrew pozorom w tym miejscu pojawiają schody, które mogą być równie strome, co przy przygotowaniach czysto fizycznych.



Jak już kiedyś wspominałem, w zeszłym roku za bardzo dałem się ponieść fantazji i narzuciłem sobie zbyt wysokie tempo w początkowej fazie biegu. Dodając do tego sporą nadwagę i atakującą z zaskoczenia kontuzję łydki, musiało się to wszystko skończyć porażką. Teraz sytuacja wygląda trochę inaczej.

W lutym ukończyłem Trójmiejski Ultra Track z lepszym czasem niż w zeszłym roku i do tego na dłuższym dystansie. To daje nadzieję i także potwierdza teorię że mniejsza masa startowa to lepszy wynik i o wiele większe prawdopodobieństwo ukończenia biegu. Co prawda TUT odbywa się zimą, ale start we wrześniu to też nie środek lata. Do tego mając na końce DNF z zeszłego startu w Kaszubskiej Poniewierce, mam też dodatkową motywację i większą wiedzę. Wiem jak to smakuje i jak teoretycznie nie dopuścić do takiej sytuacji.


Powyższa mapka to trasa z którą przyjdzie mi się zmierzyć. Pierwszy etap, czyli 28 kilometrów, to prawdziwa sinusoida podbiegów i zbiegów na terenie Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Dodatkowo wszystko to dzieje się w warunkach ograniczonej widoczności. Czasu na dotarcie do pierwszego punktu kontrolnego jest sporo, bo aż cztery i pół godziny. Jednak wzniesienia w TPK potrafią naprawdę mocno ograniczyć tempo biegu. W zeszłym roku w PK pojawiłem się około dziesięć minut przed jego zamknięciem. Tym razem chcę być trochę wcześnie, ale mniej się przy tym zmęczyć. Kluczem ma być odpowiednie tempo na poziomie 8:55 km/min. To oczywiście minimum. Wiem, szału nie ma. Ale takie założenie powinno mnie doprowadzić do "Wróblówki" w ciągu czterech godzin i dziesięciu minut. Oczywiście dystans może się wydłużyć (zgubienie trasy) i wtedy może być już niebezpiecznie. Mimo wszystko znając swoje docelowe tempo, mogę w każdej chwili przyspieszyć i być może zyskać dodatkowe minuty.

O godzinie 6:18 ma nastąpić wchód słońca. Trasa będzie już w miarę płaska i można przyspieszyć. Odcinek do następnego PK wynosi 23 kilometry. Czasu też jest mniej, bo dokładnie trzy i pół godziny. Tutaj jedynym poważnym problemem jest szlak wzdłuż Raduni i jeziora Łapińskiego. Nachylenie terenu i ilość powalonych drzew nie daje możliwości podjęcia biegu w tym miejscu. Jest naprawdę trudni i bardzo technicznie. Na domiar złego, jeśli będę w ogonie stawki i będzie mokro, to mam gwarantowane atrakcje w postaci dużej ilości błota. Także upadek do wody jest możliwy. Potem teren znów robi się w miarę płaski i można przyspieszyć. Minimalne tempo jakie planuję na tym odcinku to 8:41 min/km. Jeżeli te założenia się sprawdzą to powinienem zdążyć dobiec z odpowiednim zapasem czasu do szkoły w Skrzeszewie. To będzie 51 kilometr poniewierki. 


To co będzie czekać mnie później to jedna wielka niewiadoma. W zeszłym roku nie dotarłem do tego etapu. Wiem że problematyczny jest Jar Rzeki Raduni. Ostatni raz byłem tam chyba ze sto lat temu. Jedynie aktualne zdjęcia tego miejsca dają jakie takie wyobrażenie o skali trudności. Ponownie jest tu spore nachylenie terenu i prawdziwa dżungla. Potem byle dobiec się do Kartuz. Trzeci PK to w sumie odległość 19 kilometrów i trzy godziny czasu. Niby nic takiego, ale zmęczenie może już być spore. Następnie trzeba się dostać do Koszałkowa czyli mety u podnóża Wierzycy (po drodze jest jest jeszcze jeden punkt żywieniowy na 87 kilometrze). Czas na dobiegnięcie do mety to pięć godzin i w sumie trzydzieści kilometrów. Jednak żeby tam dotrzeć to trzeba się najpierw wspiąć na najwyższy szczyt w okolicy czyli Wierzycę (328,7 m n.p.m.). Byłem tam kilka razy na grzybach, tylko nie pamiętam kiedy to dokładnie było. Ogólnie rzecz ujmując to nie mam jakiś konkretnych planów na trasę w drugiej części biegu. Na pewno muszę kontrolować tempo, dystans i czas. Słowo klucz to właśnie czas. Dokładnie szesnaście godzin na cały bieg i minimalne tempo aby się zmieścić w limicie to 9:36 min/km.

Na koniec warto jeszcze wspomnieć o profilu trasy. W górę 2300 metrów i w dół 2200 metrów. Tutaj mógłbym w zasadzie zakończyć. Jednak watro wspomnieć, że większość przewyższeń to pierwsze 28 kilometrów biegu i oczywiście końcówka czyli Wierzyca. Są oczywiście po drodze miejsca gdzie trzeba się pomęczyć, ale nie jest to skala która mogła by jakoś specjalnie przerażać. Z drugiej strony dystans 100 kilometrów sam w sobie już budzi niepokój, a co dopiero dodatkowe górki i wzniesienia na trasie. Muszę wykazać się dużą pokorą dla tego biegu. Cierpliwość też jest wskazana.  Najważniejsze to nie szaleć na początku i spokojnie zacząć. Potem spokojnie "połykać" kolejne kilometry, trzymać się wcześniejszych założeń i osiągnąć upragniony cel. Taka to właśnie moja strategia na Kaszubską Poniewierkę. Póki co idę dzisiaj pobiegać (w końcu zrobiło się chłodniej) i może coś jeszcze ciekawego wymyślę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Garmin Vivoactive 3 - szczera recenzja.

Mój pierwszy zegarek biegowy pochodził od firmy Garmin. Był to prosty Forerunner 10. Miał jednak kolosalną przewagę nad wbudowaną aplikacją w telefonie. Umożliwiał na bieżąco kontrolowanie tempa i dystansu biegu wprost z nadgarstka.  Do dnia dzisiejszego użytkowałem kilka różnych zegarków, aż pojawił się Garmin Vivoactive 3. Wiem że jest już wersja z numerem 4, ale czasem nie warto przepłacać. 

Kamizelka Evadict + kołczan na kije czyli zestaw obowiązkowy - recenzja.

Długo czekałem, aż taki zestaw pojawi się w Decathlonie. Do tego w tak atrakcyjnej cenie. Aby nie trzymać w napięciu podaję ceny już teraz: kamizelka biegowa - 99,00 zł kołczan na kije - 49,00 zł Jak łatwo zauważyć cennik firmy na literę "S" stratuje z o wiele wyższego poziomu. Można w tym momencie pomyśleć, że konkurencyjne rozwiązanie jest w takim razie lepsze pod względem wykonania czy też funkcjonalności. W końcu wyższa cena bierze się z jakiegoś powodu. Jak jest w rzeczywistości? Już spieszę z wyjaśnieniami.

Nike Downshifter 7 - piekielne buty - recenzja.

Raptem około dwieście kilometrów przebiegnięte w tych butach i chyba mogę już coś napisać o tym modelu. Zwłaszcza że jest o czym pisać w kwestii właściwości termicznych, ale o tym na końcu niniejszego wpisu.