Przejdź do głównej zawartości

Limity na biegach, czyli jak nieświadomie wywołałem burzę.

Kilka dni po Ultramaratonie Kaszubska Poniewierka umieściłem relację z tego biegu na facebookowym profilu grupy Ultrarunning Polska. W opisie posta umieściłem krótką informację, iż aby ukończyć bieg w limicie czasu - należy biec 70-80% dystansu. Prawdopodobnie to spowodowało dosyć burzliwą i kilkudniową dyskusję na temat limitów czasowych na biegach typu ultra.

Komentarze odnośnie mojej relacji były oczywiście pozytywne i miłe, ale część osób chyba nie czytała ze zrozumieniem tekstu i skupiła się tylko na słowie wstępu odnośnie limitu. Być może był to mój błąd że zamieściłem takową informację, ale z drugiej strony sam jej nie wymyśliłem. Posiłkowałem się wypowiedzią Łukasza Zwolińskiego: Limity czasu – bat czy sito? Jednak dotarcie z tą informacją do innych osób było bardzo utrudnione, zwłaszcza w gąszczu tak wielu wypowiedzi. 

Generalnie dyskusja "kręciła" się wokół tego, że ultramaratony się biega a nie chodzi i przejście do marszu jest zaprzeczeniem tego typu aktywności fizycznej oraz że odbiera innym przyjemność z uczestnictwa w zawodach. Oczywiście szybko pojawiły się kontrargumenty, iż ważne jest to aby ukończyć w limicie i każdy biegnie tyle na ile go tak naprawdę stać.

Osobiście uważam że najważniejsze jest to że ktoś w ogóle ruszył cztery litery z kanapy. To że w trakcie biegu maszeruje to już zupełnie inna kwestia. Nie każdy jest tak wytrenowany (i nie każdy ma tyle czasu na treningi) aby w trakcie 100 kilometrowego ultramaratonu być cały czas w biegu. Ponadto chodzi tu o pokonywanie swoich słabości i dążenie do upragnionego celu, który dla jednych może być nową życiówką a dla innych ukończeniem biegu w limicie czasu.

Takie właśnie założenia przedstawiłem w swojej relacji z UKP. Chciałem pokazać że jeśli ma się trochę samozaparcia i dyscypliny to można osiągnąć metę w limicie czasu na takich właśnie zawodach. Jestem żywym przykładem, że mimo porażki w zeszłym roku i DNF, udało mi się ukończyć ten bieg (choć wcale nie biegłem cały czas) w tym roku. Sugeruję więc, aby nie oglądać się na innych tylko patrzeć na własną osobę. Biegam dla siebie i walczę z samym sobą. Limity tylko określają pewne ramy, które z kolei dają mi informację jak bardzo muszę się postarać aby osiągnąć metę na danych zawodach. Wszelkie dyskusje na ten temat uważam wśród amatorów za bezcelowe. Nie jesteśmy zawodowcami i nigdy nimi nie będziemy. To by było na tyle.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Garmin Vivoactive 3 - szczera recenzja.

Mój pierwszy zegarek biegowy pochodził od firmy Garmin. Był to prosty Forerunner 10. Miał jednak kolosalną przewagę nad wbudowaną aplikacją w telefonie. Umożliwiał na bieżąco kontrolowanie tempa i dystansu biegu wprost z nadgarstka.  Do dnia dzisiejszego użytkowałem kilka różnych zegarków, aż pojawił się Garmin Vivoactive 3. Wiem że jest już wersja z numerem 4, ale czasem nie warto przepłacać. 

Kamizelka Evadict + kołczan na kije czyli zestaw obowiązkowy - recenzja.

Długo czekałem, aż taki zestaw pojawi się w Decathlonie. Do tego w tak atrakcyjnej cenie. Aby nie trzymać w napięciu podaję ceny już teraz: kamizelka biegowa - 99,00 zł kołczan na kije - 49,00 zł Jak łatwo zauważyć cennik firmy na literę "S" stratuje z o wiele wyższego poziomu. Można w tym momencie pomyśleć, że konkurencyjne rozwiązanie jest w takim razie lepsze pod względem wykonania czy też funkcjonalności. W końcu wyższa cena bierze się z jakiegoś powodu. Jak jest w rzeczywistości? Już spieszę z wyjaśnieniami.

Nike Downshifter 7 - piekielne buty - recenzja.

Raptem około dwieście kilometrów przebiegnięte w tych butach i chyba mogę już coś napisać o tym modelu. Zwłaszcza że jest o czym pisać w kwestii właściwości termicznych, ale o tym na końcu niniejszego wpisu.