Przeziębienie to coś czego bardzo nie lubię. Ciągnie się za mną i nie odpuszcza. Za mało żeby pójść do lekarza, a za dużo żeby normalnie funkcjonować. Katar, ból gardła i głowy, a do tego poszarpane zatoki. Odechciewa się wszystkie, w tym też biegania. Kiedy minie i wydaje się że już jest wszystko w porządku to do końca tak nie jest. Nadal są jakieś symptomy które nie dają spokoju. Wtedy nie wiadomo czy już można wyjść na trening czy też nie. Teoretycznie można to zrobić, ale zawsze jest jakaś niepewność że może to doprowadzić do nawrotu choroby i wszystko zacznie się od początku. Jednak w końcu nadchodzi ten dzień i można ruszyć przed siebie. W moim przypadku zajęło to dwa tygodnie. W sumie nigdy nie miałem aż tak długiej przerwy, a według literatury fachowej może to spowodować pewne spadki w formie i nie tylko.
Według źródeł po dwóch tygodniach bez treningu biegowego zachodzą zmiany, które nie napawają zbyt optymistycznie. Wydajność biegacza spada o około 5% i potrzeba do 14 dni aby to nadrobić. Trochę to przerażające. Jednak postanowiłem to sprawdzić na żywej tkance i wyszedłem na trening.
Wykorzystałem płaskie tereny Żuław Wiślanych. Trasa wynosiła dokładnie dziesięć kilometrów i prowadziła po betonowych płytach. Zasadniczo nie było ochrony przed wiatrem co na tych terenach utrudnia poruszanie się jednostajnym tempem, ale przynajmniej jest rześko.
Rozpocząłem dosyć spokojnie. Starałem się utrzymywać jednostajne tempo. W sumie nie było aż tak źle. Poruszałem się do przodu i to było najważniejsze. Nie czułem jakiegoś braku mocy czy też innych dolegliwości. Nie chciałem osiągać jakiś niesamowitych prędkości. Chodziło o to, żeby spokojnie zaliczyć założony dystans.
Pierwsze pięć kilometrów udało się przebiec w czasie poniżej trzydziestu minut. Słabiutko, ale w tym czasie zawarłem dwa przystanki na okazjonalne zdjęcia jesiennych Żuław. Wykonałem nawrót i rozpocząłem kolejne pięć kilometrów.
W tym momencie poczułem że trochę opadłem z sił. Wydawałem mi się że biegnę tak samo szybko jak wcześniej, ale tempo było w rzeczywistości niższe. Kolejne trzy kilometry to było tempo żółwia. Stwierdziłem że od dziewiątego kilometra przyspieszę i sprawdzę czy faktycznie 14 dni przerwy oznacza tak wielki spadek siły. Nie chciałem jednak szybciej przebierać nogami. Postanowiłem wydłużyć krok i zaobserwować co się będzie działo.
Dziewiąty kilometr był faktycznie trochę szybszy, ale to nie było jeszcze to czego oczekiwałem. Pozostał ostatni odcinek i ostateczny sprawdzian. Ostatni, dziesiąty kilometr zamknął się tempem o wartości 5:27 min / km. Czyli jednak można przyspieszyć i nie opaść z sił. Przerwa okazała się nie aż tak straszna jak myślałem. Oczywiście zauważyłem negatywne skutki, ale myślałem że będzie o wiele gorzej i nie przebiegnę nawet pięciu kilometrów.
Jak się okazało najgorsze, a może najciekawsze pojawiło się trochę później. Kilka godzin po treningu zaobserwowałem zjawisko zakwasów. Kark, barki i nogi zaczęły boleć przy bardziej gwałtownych ruchach. Okres bezczynności odbił swoje piętno i mięśnie odwykły od biegania. Czułem się trochę jak osoba dopiero co zaczynająca przygodę z tym sportem. Bardzo dziwne uczucie. W sumie od czasu jak regularnie biegam nie miałem do czynienia z taką sytuacją. Taka ciekawostka.
Komentarze
Prześlij komentarz