Przejdź do głównej zawartości

Czy już jestem "prawdziwym" biegaczem?

Pytanie na które można szukać odpowiedzi w nieskończoność. Czy już jestem biegaczem? Każdy wie jak się biega. Każdy widzi kiedy ktoś biegnie i natychmiast jest w stanie stwierdzić ten rodzaj aktywności fizycznej. W środowisku biegaczy wygląda to jednak zupełnie inaczej i nie jest takie oczywiste jakby mogło się wydawać. Zacznijmy jednak od początku.

Kiedy stawiałem swoje pierwsze kroki w tym sporcie, przebiegnięcie kilkuset metrów było dla mnie nie lada wyczynem. Kolejne próby, które miały pozwolić mi przebyć dystans z domu na plażę, dawały nadzieję że w końcu się uda przebiec te dwa kilometry po lesie. Kiedy w końcu osiągnąłem ten niesamowity sukces, postanowiłem działać dalej i zwiększać dystans. Pierwsze dziesięć kilometrów w życiu zaliczyłem metodą Gallowaya. Wtedy zaczęły się rodzić pierwsze pytania. Po przeczytaniu całego internetu doszedłem do wniosku że w sumie to ja nie biegam. Stwierdziłem że trzeba się sprawdzić na oficjalnych zawodach. Padło na 52 Bieg Westerplatte. Udało się - dobiegłem do mety. Jednak nadal coś było nie tak jak powinno być. Zacząłem analizować wyniki innych i stwierdziłem że to moje bieganie to w zasadzie się tylko tak nazywa. Kolejne biegi i nadal moje tempo odstawało od innych osób w moim wieku. Było szybciej, ale jeszcze nie tak szybko jakbym sobie tego życzył. 

No to może półmaraton? Czemu nie, na treningu zmierzyłem się z tym dystansem i jakoś przeżyłem. Po debiucie czułem się świetnie. W końcu połówka pękła. Czas słaby, ale dystans już zacny. Poszedłem za ciosem i spróbowałem swoich sił w maratonie. Na trzydziestym kilometrze dopadła mnie osławiona ściana. Znów jednak dotarłem do mety. Ponownie przeczytałem wiele na ten temat i wyszło że maratonu to ja nie przebiegłem. Zachodziłem w głowę jak to jest faktycznie biegać. Z jednej strony przebieram nogami i poruszam się do przodu. Z drugiej strony zbyt niskie tempo i przerwy na marsz według wielu informacji nie kwalifikują mnie jako biegacza. 

Potem były kolejne "dyszki", "połówki" i tak dalej. Czasy były lepsze, ale nadal byłem w połowie stawki. Doszedłem do wniosku że chyba nie jestem typem szybkościowca. Czyżbym miał więcej włókien wolnokurczliwych niż tych szybkokurczliwych? Może powinienem się kupić na długich dystansach? Kierując się tym tokiem rozumowania doszedłem do wniosku że być może jest to dobry kierunek. W końcu każdy musi sobie znaleźć swoje miejsce w szeregu.

Wtedy odkryłem biegi ultra. Długie dystanse to będzie coś dla mnie. Tylko jak to przebiec? Przecież z zaliczeniem maratonu nie było wcale tak różowo. Kluczem okazało się odpowiednie podejście do treningów i dieta. Zadebiutowałem na dystansie 65 kilometrów w ramach TUT. Ten bieg okazał się strzałem w dziesiątkę. Odbywał się zimą, przewyższenia rzędu 1500 metrów i wspaniała atmosfera. Czas jak na debiut też nie najgorszy i najważniejsze - brak ściany maratońskiej. Jednak nie byłbym sobą gdybym nie zabrał się za analizowanie wyników innych osób i ponownego przeczytania całego internetu na temat tego typu biegów. Tym razem okazało się że to niby jest ultarmaraton, ale tak naprawdę prawdziwe ultra to chyba jednak musi być ze 100 kilometrów. Ambicja nie dawała mi spokoju. Skoro nie mogę być "prawdziwym" biegaczem, to ultramaratończykiem stać się muszę. 

Pierwsza próba na 100 kilometrowej trasie okazała się porażką. Rok później podjąłem kolejną próbę. Tym razem wszystko zakończyło się pozytywnie. Jednak pojawiło się kolejne "ale". Po opublikowaniu mojej relacji z UKP na jednej z grup biegowych, wywołałem wielką dyskusję na temat tego biegu. Komentujący podzielili się na dwie grupy. Z jednej strony mogłem przeczytać pozytywne odniesienia do mojego startu. Natomiast inni starali się za wszelką cenę zniwelować moje osiągnięcie. Owszem, 100 kilometrów to już faktycznie ultramaraton, ale nie taki do końca jakby mogło się wydawać. Prawdziwe ultra to się biega po górach. Przewyższenie 2500 metrów to raptem małe pagórki a nie prawdziwe góry. W tym momencie można odnieść wrażenie że wcale nie biegam ultramaratonów. 

Od tego momentu przestałem zwracać uwagę na tego typu komentarze. Przestałem zagłębiać się w wyniki innych biegaczy. Przestałem czytać z uporem maniaka fora o tematyce biegowej. Skupiłem się na samym sobie i doszedłem do jednego ważnego wniosku. Nawet kilka lat temu, kiedy z wielką trudnością przebiegłem pierwsze czterysta metrów, mogłem się nazwać biegaczem. Właśnie te kilkaset metrów spowodowało że przełamałem się i zacząłem biegać. Tak krótki dystans pozwolił mi kilka lat później przebiec sto kilometrów. To był przysłowiowa iskra, która spowodowała że biegam już ponad cztery lata. Każdy kto szura po asfalcie lub przeplata bieg z marszem jest biegaczem. W końcu prostokąt to też kwadrat. Albo i odwrotnie.

Ostatnio wyszedłem na trening, który miał być zupełnie niezobowiązujący. Lekkie pięć kilometrów po piaszczystej nawierzchni. Bez ciągłego kontrolowania tempa i tętna. Biegło mi się naprawdę przyjemnie. W sumie to uśmiechałem się sam do siebie. Zapomniałem o wszystkim dookoła. To był swoisty powrót do źródeł, pełny reset. Czasem takie doświadczenie bardzo pomaga i dodaje energii na przyszłość. A ta będzie mi potrzebna już za niecały miesiąc.   

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Garmin Vivoactive 3 - szczera recenzja.

Mój pierwszy zegarek biegowy pochodził od firmy Garmin. Był to prosty Forerunner 10. Miał jednak kolosalną przewagę nad wbudowaną aplikacją w telefonie. Umożliwiał na bieżąco kontrolowanie tempa i dystansu biegu wprost z nadgarstka.  Do dnia dzisiejszego użytkowałem kilka różnych zegarków, aż pojawił się Garmin Vivoactive 3. Wiem że jest już wersja z numerem 4, ale czasem nie warto przepłacać. 

Kamizelka Evadict + kołczan na kije czyli zestaw obowiązkowy - recenzja.

Długo czekałem, aż taki zestaw pojawi się w Decathlonie. Do tego w tak atrakcyjnej cenie. Aby nie trzymać w napięciu podaję ceny już teraz: kamizelka biegowa - 99,00 zł kołczan na kije - 49,00 zł Jak łatwo zauważyć cennik firmy na literę "S" stratuje z o wiele wyższego poziomu. Można w tym momencie pomyśleć, że konkurencyjne rozwiązanie jest w takim razie lepsze pod względem wykonania czy też funkcjonalności. W końcu wyższa cena bierze się z jakiegoś powodu. Jak jest w rzeczywistości? Już spieszę z wyjaśnieniami.

Nike Downshifter 7 - piekielne buty - recenzja.

Raptem około dwieście kilometrów przebiegnięte w tych butach i chyba mogę już coś napisać o tym modelu. Zwłaszcza że jest o czym pisać w kwestii właściwości termicznych, ale o tym na końcu niniejszego wpisu.