Przejdź do głównej zawartości

To co tygrysy lubią najbardziej.

Kilka dni temu (dwa) postanowiłem zrobić małą symulacje najbliższego startu. Jako że padało, wiało, było całkiem zimno i nie chciało mi się wychodzić na trening, to stwierdziłem ze są to idealne warunki dla takiej aktywności. W końcu to cholerne słońce zostało zasłonięte przez ciemne chmury i można było się zapuścić w las bez zastanawiania się ile wody ze sobą zabrać. Więc ruszyłem i bawiłem się wspaniale.

Założyłem kamizelkę, przytroczyłem kije, zapakowałem flaski zalane wodą (symulacja) i wybiegłem w tą koszmarną (jednak piękną) pogodę. Już na samym początku uderzenie silnego wiatru prawie mnie przewróciło. Działo się tak na otwartym terenie. Wiedziałem jednak że jak dotrę do lasu, do którego dzieliło mnie raptem jakieś trzysta metrów, to już będę u siebie. Zanim do tego doszło musiałem przedrzeć się przez zalaną drogę z domieszką świeżego błota. Oczywiście pobrałem do butów trochę tej mikstury. Poczucie przedostającej się wody i kontakt stóp z wilgocią za pośrednictwem skarpetek jest niesamowitym doznaniem. 

W lesie oczywiście nie ograniczałem się do wydeptanych ścieżek. W końcu to kwintesencja niczym nie ograniczonego biegania. Także wszystkie połacie trawy i mchu były moje. Miękkie podłoże było doskonale wyczuwalne pod butami o niskim dropie i przenosiło strukturę terenu na stopy, co z kolei pozwalało bardzo precyzyjnie dobierać kroki. W tym momencie dosłownie leciałem a nie biegłem. Wszelkie wzniesienia i zbiegi dodawały tylko dodatkowej energii do poruszania się w nieznanym kierunku. Tak, nie miałem sprecyzowanego kierunku tego biegu. Wiedziałem że pobiegnę tam gdzie nogi poniosą. 

Po drodze zaliczyłem kilka fragmentów z dużą ilością luźnego piasku (ach ci poszukiwacze bursztynu), co spowodowało napływ kwarcu do butów. Jak powszechnie wiadomo połączenie wody, błota i piasku tworzy doskonały materiał budowlany. Tak też w tym wypadku musiało do tego dojść i poczułem że mam mniej wolnego miejsca w butach. Jednak las w trakcie deszczu ma to do siebie że pojawia się tam woda w większych ilościach niż zazwyczaj to bywa. Kilka wizyt w trawie i wilgotnym mchu spowodowało rozluźnienie w okolicy stóp i powrót do stanu płynnego. 

Nie byłbym sobą gdybym nie przetestował technicznych odcinków. Gęsto porośnięte sosny stworzyły tor na którym Mercedes klasy A, nawet po poprawkach nie zdałby testu łosia. Przy okazji trochę się poobijałem o wystające gałęzie, ale to akurat zarejestrowałem dopiero później. Wąskie ścieżki służyły mi za single tracki. Podobnie zresztą jak wyżłobione w drogach koleiny. Takie treningi dają naprawdę mocno w kość, ale potem procentują i pomagają pokonać trudne odcinki.

Potem przetestowałem przejścia przez gęste chaszcze oraz przeprawę nad powalonymi drzewami. Nie było to nic trudnego, ale po kilkudziesięciu kilometrach na zawodach, to uczucie podnoszenia nogi powyżej pępka jest zgoła inne i przypomina w swoim wyrazie próbę zrobienia szpagatu. 

Korzenie na trasie to coś co potrafi doprowadzić do upadku. Czasem je widać i można szybko zareagować. Jednak podstawowe zasady biegania wymagają żeby biegacz w trakcie biegu patrzył się w dal, a nie pod nogi. Jak łatwo wywnioskować dotyczy to raczej wielbicieli asfaltu i płaskich jak stół ścieżek i dróg. Dlatego też polecam skupić się czasami na tym co jest bezpośrednio pod nogami. Na szczęście tym razem nie zaliczyłem upadku i żadnego bolesnego uderzenia czubem buta o wystające z ziemi elementy rosnących obok drzew. A muszę przyznać że takie sytuacje zdarzały mi się w przeszłości.

Po tym różnorodnym i pełnym wspaniałych doznań treningu postanowiłem skierować się w stronę chciałoby się napisać zachodzącego słońca. Ale nie, tym razem powrót oznaczał znów walkę z wiatrem (według prognozy porywy do 9 stopni w skali Beauforta) oraz błotem i kałużami. Przynajmniej na tym odcinku udało mi się przyspieszyć, co oznaczało że biegnę po w miarę płaskim terenie. I tak tym sposobem zakończyłem moją symulację warunków których mogę się spodziewać na swoim sobotnim występie.

Dzisiaj już świeci słońce, wiatr osłabł i temperatura odczuwalnie wzrosła. Teoretycznie powinienem wykonać ostatni, kontrolny trening o małej objętości. Ale chyba mi się nie chce - warunki pogodowe zdecydowanie nie sprzyjają.         

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Garmin Vivoactive 3 - szczera recenzja.

Mój pierwszy zegarek biegowy pochodził od firmy Garmin. Był to prosty Forerunner 10. Miał jednak kolosalną przewagę nad wbudowaną aplikacją w telefonie. Umożliwiał na bieżąco kontrolowanie tempa i dystansu biegu wprost z nadgarstka.  Do dnia dzisiejszego użytkowałem kilka różnych zegarków, aż pojawił się Garmin Vivoactive 3. Wiem że jest już wersja z numerem 4, ale czasem nie warto przepłacać. 

Kamizelka Evadict + kołczan na kije czyli zestaw obowiązkowy - recenzja.

Długo czekałem, aż taki zestaw pojawi się w Decathlonie. Do tego w tak atrakcyjnej cenie. Aby nie trzymać w napięciu podaję ceny już teraz: kamizelka biegowa - 99,00 zł kołczan na kije - 49,00 zł Jak łatwo zauważyć cennik firmy na literę "S" stratuje z o wiele wyższego poziomu. Można w tym momencie pomyśleć, że konkurencyjne rozwiązanie jest w takim razie lepsze pod względem wykonania czy też funkcjonalności. W końcu wyższa cena bierze się z jakiegoś powodu. Jak jest w rzeczywistości? Już spieszę z wyjaśnieniami.

Nike Downshifter 7 - piekielne buty - recenzja.

Raptem około dwieście kilometrów przebiegnięte w tych butach i chyba mogę już coś napisać o tym modelu. Zwłaszcza że jest o czym pisać w kwestii właściwości termicznych, ale o tym na końcu niniejszego wpisu.