Przejdź do głównej zawartości

Chwilowa przerwa i trochę mnie nie było.

Ostatni wpis na blogu to 17 września. Dawno temu. Po drodze minęło trzy lata jak zacząłem publikować moje spojrzenie na aktywność zwaną bieganiem. Wszystko to było spowodowane pewnymi trudnościami różnej natury, ale już jestem i wróciłem. Nie odstawiłem biegania na boczny tor, choć październik był bardzo słabym miesiącem pod względem kilometrażu. Obiecałem sobie że listopad będzie zupełnie inny. Zwłaszcza że w grudniu szykuję się do startu w Garmin Ultra Race na dystansie 52 kilometrów. Właśnie to jest powód dla którego tworzę ten wpis na blogu.


Trochę o samym biegu. Start w Gdańsku, trasa wiedzie przez Sopot i Gdynię i kończy się znowu w Gdańsku. Wychodzi z tego spora pętla. Bieg oczywiście po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. Z tego powodu przewyższenie to około (albo i więcej) 1200 metrów. A jak głosi stara trójmiejska legenda przewyższenia w TPK to istna sinusoida bólu łydek i czwórek mięśni ud. Do tego dochodzą jeszcze indywidualne odczucia zawodników i mamy świetna zabawę.

Dystans niby nie jest jakiś wielki, ale właśnie te strome górki robią swoje i wpływają na cały bieg. Jak już człowiek się wdrapie na górę to potem musi jakoś zejść. Czasem ze zbiegiem może być większy problem niż z podbiegiem. Kąt nachylenia wzniesień uniemożliwia sprawne zbieganie. Łatwiej jest się chyba sturlać niż próbować przebierać nogami. Takie to są własnie uroki TPK.

Abstrahując jednak od od tego jak wymagająca może być trasa, to zastanawiam się czy podejść do tego biegu na większym luzie i potraktować to wydarzenie w kategorii lekkiego i niezobowiązującego zakończenia sezonu biegowego. Start jest siódmego grudnia, a ja nowy sezon zaczynam w zasadzie od pierwszego stycznia. Nie stosuję jakiś specjalnych przerw między sezonami. Ponadto będzie to trzeci bieg ultra w tym roku. To co chciałem to już pobiegłem. GUR wpadł przypadkiem i chyba tak go potraktuję. Z doświadczenia wiem że takie podejście czasem skutkuje bardzo przyjemnym biegiem, a czasem zaskakuje też wynikiem. Póki co biegam dalej i postaram się nie robić tak długich przerw na blogu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Garmin Vivoactive 3 - szczera recenzja.

Mój pierwszy zegarek biegowy pochodził od firmy Garmin. Był to prosty Forerunner 10. Miał jednak kolosalną przewagę nad wbudowaną aplikacją w telefonie. Umożliwiał na bieżąco kontrolowanie tempa i dystansu biegu wprost z nadgarstka.  Do dnia dzisiejszego użytkowałem kilka różnych zegarków, aż pojawił się Garmin Vivoactive 3. Wiem że jest już wersja z numerem 4, ale czasem nie warto przepłacać. 

Kamizelka Evadict + kołczan na kije czyli zestaw obowiązkowy - recenzja.

Długo czekałem, aż taki zestaw pojawi się w Decathlonie. Do tego w tak atrakcyjnej cenie. Aby nie trzymać w napięciu podaję ceny już teraz: kamizelka biegowa - 99,00 zł kołczan na kije - 49,00 zł Jak łatwo zauważyć cennik firmy na literę "S" stratuje z o wiele wyższego poziomu. Można w tym momencie pomyśleć, że konkurencyjne rozwiązanie jest w takim razie lepsze pod względem wykonania czy też funkcjonalności. W końcu wyższa cena bierze się z jakiegoś powodu. Jak jest w rzeczywistości? Już spieszę z wyjaśnieniami.

Nike Downshifter 7 - piekielne buty - recenzja.

Raptem około dwieście kilometrów przebiegnięte w tych butach i chyba mogę już coś napisać o tym modelu. Zwłaszcza że jest o czym pisać w kwestii właściwości termicznych, ale o tym na końcu niniejszego wpisu.