Przejdź do głównej zawartości

TUT 2020 - duże oczekiwania i małe możliwości.

Już za niecałe trzy tygodnie, pierwszy, tegoroczny start. Czasu mało, chęci duże, oczekiwania chyba jeszcze większe, a możliwości mizerne. Pogoda do treningów niezbyt sprzyjająca. Wieje, pada i jest przenikliwie zimno. Forma jak to forma - zawsze chciałoby się coś poprawić. W tym całym zamieszaniu jest mi się trudno odnaleźć. Jednak ten blog tworzę w sumie ku pokrzepieniu serc. Nie chodzi tu tylko o mnie, ale w większej mierze o czytelników. Także nie ma co narzekać, tylko trzeba działać.


W zeszłym roku na TUT-cie poszło całkiem sprawnie. Kolejne ucięte minuty na mecie dawały nadzieję, że w tym roku może być tylko lepiej. Czy będzie? Tego jak zwykle do końca nie wiem. Do przebycia jest 68 kilometrów po TPK. W sumie zawsze wychodzi trochę więcej, tak około 70 kilometrów. Plan działania jest prosty i nie wymaga zbytniego myślenia. Końcowy wynik ma się zamknąć poniżej dziewięciu godzin. Wymagane średnie tempo to 7:46 minuty na kilometr, przy założeniu że łączna długość trasy wyniesie 68,5 kilometra. Gdyby jednak założyć, że jest faktycznie 68 kilometrów, to muszę biec ze średnim tempem 7:56 minuty na kilometr (w zeszłym roku wyszło 7:59). Ale takie rzeczy jak idealna długość dystansu to można spotkać na maratonie w mieście.

Tempo ustalone, można biec. Nie do końca. Jako że to będzie mój czwarty start w tym biegu, to wiem dokładnie jak jest na trasie, a bywa różnie. Przewyższenia dochodzą do dwóch tysięcy metrów, nachylenia są takie, że czasami przydałaby się wyciągarka, a tempo biegu zmienia się jak w kalejdoskopie. Do tego dochodzi ogólne zmęczenie, ból i kryzysy. Jak coś pójdzie nie tak, jak pójść powinno, to katastrofa murowana. Wystarczy jeden element, który będzie odstawał od reszty i po biegu. Jak to powiedział jeden z bohaterów komedii "Chłopaki nie płaczą" - trzeba mieć zajebiście silną psychikę. 

A jak się jej nie ma to trzeba szybko biec. Wtedy nic nie zdąży zaboleć. Żartowałem...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Garmin Vivoactive 3 - szczera recenzja.

Mój pierwszy zegarek biegowy pochodził od firmy Garmin. Był to prosty Forerunner 10. Miał jednak kolosalną przewagę nad wbudowaną aplikacją w telefonie. Umożliwiał na bieżąco kontrolowanie tempa i dystansu biegu wprost z nadgarstka.  Do dnia dzisiejszego użytkowałem kilka różnych zegarków, aż pojawił się Garmin Vivoactive 3. Wiem że jest już wersja z numerem 4, ale czasem nie warto przepłacać. 

Kamizelka Evadict + kołczan na kije czyli zestaw obowiązkowy - recenzja.

Długo czekałem, aż taki zestaw pojawi się w Decathlonie. Do tego w tak atrakcyjnej cenie. Aby nie trzymać w napięciu podaję ceny już teraz: kamizelka biegowa - 99,00 zł kołczan na kije - 49,00 zł Jak łatwo zauważyć cennik firmy na literę "S" stratuje z o wiele wyższego poziomu. Można w tym momencie pomyśleć, że konkurencyjne rozwiązanie jest w takim razie lepsze pod względem wykonania czy też funkcjonalności. W końcu wyższa cena bierze się z jakiegoś powodu. Jak jest w rzeczywistości? Już spieszę z wyjaśnieniami.

Nike Downshifter 7 - piekielne buty - recenzja.

Raptem około dwieście kilometrów przebiegnięte w tych butach i chyba mogę już coś napisać o tym modelu. Zwłaszcza że jest o czym pisać w kwestii właściwości termicznych, ale o tym na końcu niniejszego wpisu.