Już za niecałe trzy tygodnie, pierwszy, tegoroczny start. Czasu mało, chęci duże, oczekiwania chyba jeszcze większe, a możliwości mizerne. Pogoda do treningów niezbyt sprzyjająca. Wieje, pada i jest przenikliwie zimno. Forma jak to forma - zawsze chciałoby się coś poprawić. W tym całym zamieszaniu jest mi się trudno odnaleźć. Jednak ten blog tworzę w sumie ku pokrzepieniu serc. Nie chodzi tu tylko o mnie, ale w większej mierze o czytelników. Także nie ma co narzekać, tylko trzeba działać.
W zeszłym roku na TUT-cie poszło całkiem sprawnie. Kolejne ucięte minuty na mecie dawały nadzieję, że w tym roku może być tylko lepiej. Czy będzie? Tego jak zwykle do końca nie wiem. Do przebycia jest 68 kilometrów po TPK. W sumie zawsze wychodzi trochę więcej, tak około 70 kilometrów. Plan działania jest prosty i nie wymaga zbytniego myślenia. Końcowy wynik ma się zamknąć poniżej dziewięciu godzin. Wymagane średnie tempo to 7:46 minuty na kilometr, przy założeniu że łączna długość trasy wyniesie 68,5 kilometra. Gdyby jednak założyć, że jest faktycznie 68 kilometrów, to muszę biec ze średnim tempem 7:56 minuty na kilometr (w zeszłym roku wyszło 7:59). Ale takie rzeczy jak idealna długość dystansu to można spotkać na maratonie w mieście.
Tempo ustalone, można biec. Nie do końca. Jako że to będzie mój czwarty start w tym biegu, to wiem dokładnie jak jest na trasie, a bywa różnie. Przewyższenia dochodzą do dwóch tysięcy metrów, nachylenia są takie, że czasami przydałaby się wyciągarka, a tempo biegu zmienia się jak w kalejdoskopie. Do tego dochodzi ogólne zmęczenie, ból i kryzysy. Jak coś pójdzie nie tak, jak pójść powinno, to katastrofa murowana. Wystarczy jeden element, który będzie odstawał od reszty i po biegu. Jak to powiedział jeden z bohaterów komedii "Chłopaki nie płaczą" - trzeba mieć zajebiście silną psychikę.
A jak się jej nie ma to trzeba szybko biec. Wtedy nic nie zdąży zaboleć. Żartowałem...
Komentarze
Prześlij komentarz