Kolejne dwanaście miesięcy biegania prawie za mną. To już czwarty (pełny) rok moich zmagań z samym sobą. Ten rok był wyjątkowy i dał mi wiele satysfakcji. Udało się osiągnąć założone cele, ale też wywołał u mnie spadek motywacji w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Nie do końca wiem czym jest to spowodowane, ale liczę że z nowym rokiem tendencja się odwróci i chęć do pokonywania kolejnych barier wróci.
W styczniu przygotowywałem się bardzo intensywnie do startu w Trójmiejskim Ultra Tracku. Miało to być swego rodzaju nagroda za niepowodzenie w UKP. Masa ciała spadła w pewnym momencie do wartości 77 kilogramów. Wtedy wiedziałem że jestem już gotowy na łamanie PB w TUT. Kiedy przyszedł luty i w końcu upragniony start, to wszystko potoczyło się według planu. Nowy rekord na trasie dał mi niesamowitą satysfakcję i nadzieję na przyszłe starty w ultramaratonach. Zima była moja.
Maj to z kolei drugie moje oficjalne zawody. Jantarowy Przełaj obnażył moje słabe przygotowanie i być może zbyt dużą pewność siebie. W trakcie biegu doszło do odwodnienia organizmu. Słabo to wszystko wyszło, ale przynajmniej zdobyłem kolejne ważne doświadczenie i jeszcze lepiej poznałem samego siebie. Jednak nikomu nie życzę tych doznań. Wystarczy że ja to przeżyłem. Słowo klucz to "przeżyłem".
Przez kolejne miesiące działo się niewiele. Przygotowywałem się sumiennie do Ultramaratonu Kaszubska Poniewierka. Miało to być najważniejsze wydarzenie roku oraz próba zmierzenia się z demonami z poprzedniego startu. Pomny porażki, starłem się nie powtórzyć już tego błędu i realizować plan przygotowań. Wiedziałem że muszę się skupić na jakości mojego biegania. Nie liczyła się wtedy ilość przebiegniętych kilometrów, ale ich jakość i technika pokonywania. Wprowadziłem też wtedy zupełną nowość jaką były kije.
W końcu nastał wrzesień i start w UKP. Dotarcie do pierwszego PK dawało nadzieje na dalszą część biegu. Kiedy zameldowałem się na drugim punkcie, to wiedziałem że powinno się już udać. Rok wcześniej to właśnie tutaj poległem. Wszystko toczyło się według planu. Jednak 80 kilometr biegu przyniósł kryzys, który niestety już nie ustąpił. Nie był to problem psychiczny (głowa pracowała prawidłowo), ale fizyczny. Nogi odmawiały posłuszeństwa. Każdy krok wywoływał ogromny ból. Bieg był bardzo problematyczny. Przejście do marszu dawało jeszcze możliwość poruszania się w stronę upragnionej mety. W końcu udało się i dotarłem do końca tej 100 kilometrowej rzeźni. Przekroczyłem granice bólu. Najgorsze były następne dni, kiedy nie byłem w stanie się poruszać o własnych siłach. Czas dojścia do stanu używalności przeciągał się w nieskończoność. Wydaje mi się że właśnie to doprowadziło do mojego aktualnego braku motywacji.
Jednak jak zwykle nie poddaję się. Mijający rok uważam za udany. Być może był to najlepszy rok w mojej biegowej "karierze". Udało się - dobiegłem do mety i osiągnąłem zamierzone cele. Okupiłem to pewnymi stratami, ale też nabrałem doświadczenia. Za rogiem nowy rok i nowe wyzwania. Już niedługo kolejna edycja TUT. Jest więc co robić i nad czym pracować. Jeżeli jest jakiś cel to również pojawia się motywacja aby ten cel osiągnąć.
Wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku na biegowych trasach życzę wszystkim którzy biegają lub też własnie mają zamiar sprawdzić jak działa ten nałóg.
Komentarze
Prześlij komentarz