Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2016

Święta, święta i po świętach a tu za rogiem nowy rok.

Tydzień przed świętami dopadł mnie katar. Mega katar. Nie byłem w stanie biegać. Całkowita porażka. Dopiero w piątek przed wigilią zebrałem się i wyszedłem na kilka kilometrów. Potem dwa dni świąt. Dieta trochę się rozjechała, podobnie jak waga. Ostatni bieg wczoraj. Bieg z bólem. Kolka od trzeciego kilometra. Drugi raz w życiu musiałem z tego powodu zatrzymać się. Tragedia. Liczę już dni do końca roku. Mam nadzieję że od stycznia wszystko się poukłada i wyrówna. Plan jest taki aby od nowego roku bardziej restrykcyjnie przestrzegać diety opartej na tłuszczach, zwiększyć ilość ćwiczeń siłowych i kilometraż biegów. W drugiej połowie lutego czeka mnie TUT czyli 65 (67?) kilometrów po górkach. Czasu mało, a mam wrażanie jakbym dopiero co zaczynał przygotowania. Straszne uczucie. Może faktycznie dopiero zaczynam przygotowania, a wcześniejsze bieganie to tylko rekreacja. Sam już nie wiem. Mam tylko nadzieję że początek przyszłego roku będzie bardziej przyjazny niż końcówka bieżącego. 

I po Harcach...

Marsz / bieg na orientację to dla mnie nowość. Było nas w sumie pięciu. Trzech doświadczonych zawodników i dwóch kompletnie zielonych (w tym ja). Na samym początku napiszę że gdyby nie doświadczeni koledzy to nie wiem czy trafiłbym do pierwszego punktu kontrolnego. Trasa piesza 20 kilometrów. Ale tylko w teorii. Wystartowaliśmy po godzinie dziewiętnastej. Przejście przez ulicę Polanki i w las. Uruchomiłem czołówkę i zaczęła się zabawa. Nie będę szczegółowo opisywał trasy bo też do końca nie wiedziałem gdzie się w danej chwili znajduję. Orientację w terenie odzyskałem dopiero w okolicach PK6. Do tego momentu było różnie. Trasa zróżnicowana. Podejścia, zejścia, błoto i dodatkowo ciemno. Od PK6 było zdecydowanie lepiej i nawet proponowałem reszcie ekipy którędy możemy się poruszać. PK8 to pierwsze załamanie. Wejście na wielką górę (do teraz nie wiem który to szczyt) gdzie okazało się że punkt kontrolny nie istnieje. Było tam pełno zawodników i nikt nie był w stanie go odnaleźć.

Czołówka czyli bieganie po ciemku...

Na wczorajszym treningu postanowiłem przetestować nowy nabytek jakim jest latarka czołowa firmy Tiross. Sprzęt zamierzam wykorzystać na Harcach Prezesa oraz na TUT.  Czołówka posiada diodę typu Cree o mocy 7W wraz z płyną regulacją rozproszenia światła. Według producenta siła światła to około 240 lumenów oraz zasięg około 500 metrów. Świeci w trybie 100%, 50% oraz migającym. Zasilanie stanowią trzy baterie LR03 czyli popularne "paluszki" AAA. Zasobnik na baterie znajduje się na tylnym pasku co poprawia rozkład masy. Głowica posiada regulację kąta nachylenia. Sprzęt jest wykonany z tworzywa sztucznego oraz aluminium. Czas pracy na bateriach to około 16 godzin. To oczywiście dane producenta.  Na trening wybrałem drogę prowadzącą na Westerplatte. Trasa bez jakichkolwiek latarni od węzła Ku Ujściu. Jedyne oświetlenie to przejeżdżające samochody. Po nałożeniu czołówki na głowę w sumie się jej nie czuje. Łatwo wyregulować kąt nachylenia głowicy. Nic nie lata i

Depresja biegacza

Nie chodzi tu oczywiście o chorobę (chociaż jak okaże się w dalszej części tekstu byłem bliski tego stanu), ale o miejsce. Żuławy Wiślane. Południowa część tej krainy jest wyjątkowo płaska i charakteryzuje się depresją o czym przekonałem się dosyć boleśnie w ten weekend. Sobota, czyli dłuższe bieganie. Miało padać do południa, ale kiedy wyszedłem na trening było już po deszczu. Byłem zadowolony z takiego obrotu sytuacji, zwłaszcza że nie widziałem siebie w strugach deszczu. Miejsce to okolice miejscowości Stegna i Jantar. Trasa prowadziła drogą z płyt betonowych, która wiła się pomiędzy polami uprawnymi. Po drodze trochę drzew i krzaków oraz kanałów regulujących poziom wód.  Jako że było po deszczu droga w większości wyglądała jak rzeka. Omijanie wielkich kałuż wymagało sporej siły i skoczności. Każde zejście poza drogę kończyło się jeszcze gorzej. Grunt był jak gąbka dopiero co wyjęta z wody. Po kilku kilometrach w butach miałem sporo wody. Dodatkowo zaczęło mocno wi

Harce Prezesa

Ostatnie "Andrzejki" u Andrzeja były wielce zaskakujące. Wraz z dwójką znajomych podjęliśmy decyzję o starcie w marszu na orientację. Nie wiem na ile był to świadomy wybór, ale faktem jest że widniejemy na liście startowej jako jedna drużyna pod dość kontrowersyjną nazwą. Wydaje mi się że nazwa wynikała z panującej wtedy atmosfery. Zainteresowanych odsyłam na http://www.harpagan.pl/harce/zgloszenia/lista-zgloszen/. Bardzo łatwo nas rozpoznać. W marszu można uczestniczyć na kilku trasach. Wybraliśmy dystans 20 kilometrów. Trasa nocna po lasach oliwskich, z dodatkowym godzinnym przystankiem na ognisko i kiełbaski. Jako że będzie to mój pierwszy start w tego typu imprezie to nie do końca wiem czego mogę się spodziewać. Na pewno trzeba będzie na nowo zaznajomić się z mapą i kompasem. Obowiązkowa czołówka, plecak z wyposażeniem i suchy prowiant wraz z pełnym bukłakiem izotonika tez się przyda. Kompletnie nie wiem którędy będzie prowadzić trasa marszu. Mam nadzieję że

Pomiary, czyli z czym biegać.

Swoje pierwsze 10 kilometrów przebiegnięte za jednym razem wykonałem dzięki pulsometrowi. Był to sprzęt firmy Sigma. Prosty model z pasem na klatkę piersiową i nie kodowaną transmisją danych. Zliczał czas, kalorie i oczywiście tętno, zarówno chwilowe, średnie oraz pilnował aby nie wychodzić poza ustalone strefy tętna. Dzięki tej funkcjonalności potrafiłem utrzymać odpowiednie tempo biegu dla mojej aktualnej wydolności co pozwoliło osiągnąć upragniona "dychę". Takie były początki. Oczywiście w kieszeni cały czas był telefon z uruchomioną aplikacją Endomondo. Z czasem stawało się to dla mnie niewygodne. Co jakiś czas musiałem zerkać na telefon aby ocenić dystans i tempo. Wiązało się to z wyciąganiem telefonu z kieszeni (opaska na ramię nie przemawiała do mnie). Po jakimś czasie trafiła do mnie opaska fitness Samsung Galaxy Gear Fit. Bardzo fajny sprzęt z kolorowym wyświetlaczem (zakrzywionym do kształtu nadgarstka) i wbudowanym czujnikiem pulsu (w czasie biegu ra

Jak oddychać? Oto jest pytanie...

Wczoraj wykonałem typowy wieczorny trening na dystansie 8 kilometrów. Trasa wzdłuż ulicy Sucharskiego. Jednak wyjątkowy jak dla mnie był sposób w jaki oddychałem. O tym jak oddychać w czasie biegu jest wiele teorii i praktycznych porad. Kiedy zaczynałem biegać powietrze łapałem otwartymi ustami jak ryba wyjęta z wody. Takie były początki. Z czasem po lekturze książki wielkiego biegacza jakim jest Scott Jurek, wprowadziłem metodę wdychania powietrza nosem, a wydychania ustami. Według Jurka najlepiej oddychać tylko nosem, ale jeżeli nie jesteśmy w stanie tego wykonać to metoda nos - usta jest jak najbardziej poprawna.  Trochę czasu zajęło przyzwyczajenie się do tej metody. Ogólnie chodzi o to aby zmusić do jak najbardziej efektywnej pracy przeponę. Daje to wymierne efekty w postaci wzmocnienia korpusu, w tym kręgosłupa. Taka jest teoria. Osobiście zauważyłem że oddychając w ten sposób wydłużyłem oddech. Nie jest on płytki, a raczej głęboki. Wykonuję około trzech kroków na jeden w

Bieganie po górach nad morzem

W ramach przygotowań do TUT postanowiłem pobiegać w terenie. Wybór padł na Mierzeję Wiślaną, a konkretnie okolice Stegny. Pierwotnie miałem w planach wizytę w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym, ale mierzeja jak się okazało ma podobne warunki terenowe do biegania. W tym wypadku sprzęt biegowy musiał być innego rodzaju niż na płaskich trasach. Tak więc zastosowałem buty terenowe (bieżnik raczej łagodny jak na buty trailowe) oraz plecak biegowy z bukłakiem (pojemność 8 litrów, w tym 1 litr na płyn), który zapełniłem izotonikiem. Jest to zestaw z którym mam zamiar trenować jak najczęściej gdyż to on ma mi posłużyć do ukończenia ultra maratonu. Ponadto muszę się przyzwyczajać do ciężaru plecaka ponieważ w czasie startu będzie w nim dodatkowo kilka innych rzeczy. Start w miejscowości Jantar i już na samym początku zaskoczenie. Wielka wydma w lesie i prowadzące na jej szczyt kręte schody. Jednak postanowiłem wybrać inną drogę, czyli stromy podbieg w głębokim piachu. Nie było łatwo

Przygotowania do TUT

18 lutego 2017 roku czeka mnie start w najtrudniejszym jak do tej pory biegu - Trójmiejski Ultra Track. Trasa liczy 65 kilometrów, w tym 1500 metrów przewyższeń. Bieg będzie się odbywał na terenie Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Jak twierdzą organizatorzy jest to zimowy bieg górski nad morzem. Określenie może wydawać się przewrotne, ale doświadczenie biegacze którzy startowali w poprzedniej edycji biegu, twierdzą że imprezę można porównać do biegów organizowanych w Bieszczadach.  Biorąc pod uwagę że jeszcze w 2014 roku miałem problem z przebiegnięciem 10 kilometrów to jest to dla mnie ogromne wyzwanie. Dlatego też staram się sumiennie przygotować do tego biegu. Podstawa to odpowiednia dieta. Muszę zgubić kilka kilogramów. Od dwóch tygodni stosuję dietę nisko węglowodanową. Czyli posiłki opieram głownie na produktach tłuszczowych. Nie stronię od białka. Węglowodany spożywam w ilości około 70 - 100 gram na dzień. Nie jest łatwo. W sumie to już moje drugie podejście do

Deepwater Container Terminal i nie tylko

Weekend, a więc teoretycznie czas na dłuższe bieganie (zwłaszcza że zyskujemy jedną godzinę). Dzisiejszy cel to terminal kontenerowy. Początkowo pogoda dopisywała - świeciło słońce. Trasa miała wynieść ponad dwanaście kilometrów, jednak skończyło się na niecałych dziesięciu. Powodem takiej sytuacji były warunki atmosferyczne, ale o tym za chwilę. Bieg zacząłem standardowo wzdłuż trasy Sucharskiego. Następnie skręt w ulicę Kontenerową która prowadzi bezpośrednio do portu. Ścieżka biegowa charakteryzuje się dobrym podłożem w formie kostki brukowej. Sama trasa jest w miarę płaska. Mijając przejazd przez tory kolejowe zaczynają się dwa podbiegi, które jednak mają łagodną formę. Zazwyczaj w tym miejscu mocno wieje, ale nie jest to zawsze spotykane zjawisko. Kiedy dobiegłem do nowego terminalu T2, nagle zaczęło mocno padać. W tym momencie miałem dwie możliwości - pobiec jak zawsze z powrotem ta samą trasą lub uciekać przed deszczem do lasu. Zrobiłem jeszcze tylko kółko po sporym park

Wycieczka biegowa na Westerplatte

Westerplatte to absolutny klasyk jeśli chodzi o kierunek biegowy na wyspie. Jako że nadszedł weekend postanowiłem wybrać się tam po raz kolejny (w sumie to już nie wiem który to już raz).  Tym razem plan był taki aby pobiec skrótem w jedną stronę, a wrócić stałą trasa. Skrót okazał się jednak dłuższy o kilometr i średnio wygodny do biegania w niektórych miejscach. Ścieżka ze Stogów łączy się z trasą Sucharskiego która wprost prowadzi na Westerplatte. Postanowiłem jednak wcześniej skręcić w prawo i pobiec przez ogródki działkowe. Akurat powstała tam nowa droga więc warto było skorzystać. Dobiegłem do końca nowej drogi przy budynku biurowym Koga. Z tego miejsca postanowiłem się kierować w stronę piaszczystej przesieki gdzie biegnie pod ziemią ropociąg do Portu Północnego. Nie zdawałem sobie sprawy jak zawiła jest polna droga do tego miejsca. Ponadto było po deszczu a więc atrakcje typu błoto i kałuże były gratis. Kiedy dobiegłem do przesieki zaczęło mocno