Przejdź do głównej zawartości

W biegu po samochód.

Dwa dni temu miałem sytuację z serii "czarny sen kierowcy". Musiałem dostać się w wyznaczone miejsce (ul. Czarny Dwór)  i odebrać pewien samochód, który miał awarię. Nie wnikając w okoliczności tego zdarzenia, nie bardzo miałem możliwość dojazdu autem czy też komunikacją miejską. Nie brałem również pod uwagę taxi. Dojazd ze Stogów na Czarny Dwór po otwarciu tunelu pod Martwą Wisłą to jedynie formalność. Jednak w przypadku braku transportu kołowego robi się spory problem. Wpadłem w końcu na pomysł aby wykorzystać własne nogi.



Szybko ubrałem ciuchy biegowe, buty oraz plecak. Napełniłem bukłak tym co miałem pod ręką czyli wodą. Znalazłem jeden żel energetyczny i kawałek tabliczki czekolady. Szykowałem się prawie jak na bieg ultra, ale tak naprawdę nie wiedziałem ile czasu zajmie mi ta eskapada oraz ile kilometrów przyjdzie mi przebiec.

Ruszyłem kilka minut przed osiemnastą. Temperatura wynosiła około minus dwa stopnie. Stogi minąłem bardzo szybko i wpadłem na Przeróbkę. Potem most Siennicki nad Wisłą i skręciłem w prawo w ulicę Wiesława. Tam miałem okazję podziwiać nowo otwarty komisariat Policji. Droga w tym miejscu była oświetlona tylko przy wspomnianym komisariacie. Reszta to jedna wielka ciemność. Następnie skierowałem się na Ołowiankę i przebiegłem przez również niedawno otwartą kładkę nad Motławą. Potem ulica Stara Stocznia przy której również jest całkiem niedawno otwarte Muzeum II Wojny Światowej. Kolejne charakterystyczne miejsca które mijałem to sala BHP przy stoczni oraz Europejskie Centrum Solidarności.

W tym momencie wpadłem na pomysł aby pobiec ulicą Popiełuszki (wcześniej Nowa Wałowa) i skorzystać z wiaduktu nad torami kolejowymi. Niestety zbyt późno zorientowałem się że nie jest on przeznaczony dla ruchu pieszego. Po przeskoczeniu barierek (nie chciało mi się już zawracać) znalazłem się na wiadukcie. Dla chcących skorzystać z tej drogi - nie korzystajcie. Jest tam tylko wąski gzyms i brak jakiejkolwiek osłony od strony torów kolejowych. W dole są tylko przejeżdżające pociągi i trakcja elektryczna. Jest naprawdę niebezpiecznie.

Dotarłem w końcu do Alei Zwycięstwa. Długa prosta stała otworem. Po drodze mijałem Gdański Uniwersytet Medyczny oraz czołg będący pomnikiem z którym związana jest ciekawa historia (ale o tym może innym razem). Po dotarciu do Opery Bałtyckiej skręciłem w ulicę Hallera. Również bardzo długa prosta. Tam jednak odczułem skutki zbliżania się do morza. Zwiększyła się wilgotność powietrza i uczucie zimna. Chodniki i trawniki były pokryte szronem. Woda w rurce od bukłaka powoli zaczynała zamarzać. 

W końcu znalazłem się na skrzyżowaniu ulicy Czarny Dwór i Jana Pawła II. Na parkingu po drugiej stronie ulicy był mój cel. Wyjąłem kluczyk i otworzyłem. drzwi od auta. Kiedy znalazłem się we wnętrzu samochodu postanowiłem skorzystać z czekolady którą miałem w plecaku. Próbę spożycia podsumuję jednym zdaniem: szkoda że nie zabrałem ze sobą młotka. Czekolada zamarzła na "kość". Nie pozostało mi nic innego jak odpalić auto i skierować się na Stogi.

Teraz trochę nie na temat. Auto jeździło ale paliła się kontrolka "check engine". Wszystko szło dobrze do momentu kiedy wjechałem do tunelu pod Martwą Wisłą. Uruchomił się tryb awaryjny. W skrócie: silnik nie jest w stanie przekroczyć dwóch tysięcy obrotów oraz działa tylko na trzech cylindrach. Przy próbie mocniejszego dodania gazu samochód podskakuje jak piłka. Zwolniłem do czterdziestu kilometrów na godzinę. To było maksimum. Problem pojawił się przy wyjeździe z tunelu. Trasa prowadzi tam pod górkę. Prędkościomierz wskazywał dwadzieścia kilometrów na godzinę. Czułem się jak na ostatnich podbiegach biegu ultra. Bałem się że nie wyjadę z tunelu i za chwilę znajdę się na głównej stronie portalu trojmiasto.pl w dziale "raport drogowy". Już wyobrażałem sobie opis w stylu że facet w rajtuzach jest sprawcą zamknięcia ruchu drogowego na jednym z pasów w tunelu. Na szczęście udało się wyjechać, potem zatrzymać, ponownie odpalić silnik i już bez problemów dojechać do domu.


Resumując mogę stwierdzić że przebiegłem przez kawałek miasta i po drodze mijałem kilka charakterystycznych punktów. Mogłem zginąć spadając pod koła pociągu lub zaplątać się w trakcję elektryczną. Ponadto prawie zamarzłem, a moja woda na pewno tego dokonała. Dowiedziałem się jak niezbędnym elementem jest młotek. Mało nie brakowało a stałbym się wieczornym bohaterem jednego z poczytnych portali internetowych. Całą trasa wyniosła ponad 12 kilometrów. Zajęło mi to ponad godzinę (wliczając w to przeskakiwanie przez barierki oraz czekanie na zielone światło na przejściach). Następnym razem jednak chyba wybiorę taxi.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Garmin Vivoactive 3 - szczera recenzja.

Mój pierwszy zegarek biegowy pochodził od firmy Garmin. Był to prosty Forerunner 10. Miał jednak kolosalną przewagę nad wbudowaną aplikacją w telefonie. Umożliwiał na bieżąco kontrolowanie tempa i dystansu biegu wprost z nadgarstka.  Do dnia dzisiejszego użytkowałem kilka różnych zegarków, aż pojawił się Garmin Vivoactive 3. Wiem że jest już wersja z numerem 4, ale czasem nie warto przepłacać. 

Kamizelka Evadict + kołczan na kije czyli zestaw obowiązkowy - recenzja.

Długo czekałem, aż taki zestaw pojawi się w Decathlonie. Do tego w tak atrakcyjnej cenie. Aby nie trzymać w napięciu podaję ceny już teraz: kamizelka biegowa - 99,00 zł kołczan na kije - 49,00 zł Jak łatwo zauważyć cennik firmy na literę "S" stratuje z o wiele wyższego poziomu. Można w tym momencie pomyśleć, że konkurencyjne rozwiązanie jest w takim razie lepsze pod względem wykonania czy też funkcjonalności. W końcu wyższa cena bierze się z jakiegoś powodu. Jak jest w rzeczywistości? Już spieszę z wyjaśnieniami.

Nike Downshifter 7 - piekielne buty - recenzja.

Raptem około dwieście kilometrów przebiegnięte w tych butach i chyba mogę już coś napisać o tym modelu. Zwłaszcza że jest o czym pisać w kwestii właściwości termicznych, ale o tym na końcu niniejszego wpisu.